Bo kto mnie mabić na górze,
Kiedy nieprzyjaciel w skórze?
Chybaby nie wiedziała, co znaczy twarz blada
I kiedy kto nie grzeczy, Hanno, odpowiada;
Często wzdycha, a rzadko kiedy się rozśmieje,
Tedy nie wiesz, że prze cię moje serce mdleje.
Pawle, rzecz pewna, u twego sąsiada
Możesz długiego nie czekać obiada.
Bo w mej komorze szczera pajęczyna,
W piwnicy także coś na schyłku wina.
Ale chleb (według przypowieści) z solą,
Każę położyć prze cię z dobrą wolą.
Muzyka będzie, pieśni też dostanie,
A ktemu płacić nie potrzeba za nie:
Bo się tu ten żmij[2] rodzi tak okwito,[3]
Lepiej daleko niż jęczmień, niż żyto.
Przeto siądź za stół, mój dobry sąsiedzie,
Boś dawno bywał przy takiej biesiedzie,
Gdzie śmiechu więcej, niż potraw dawają:
Ale poetom wszytko przepuszczają.
Na przykrej skale, gdzie nikt nie dochodzi,
Zielone drzewo słodkie figi rodzi,