Strona:PL Jana Kochanowskiego dzieła polskie (wyd.Lorentowicz) t.1 273.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdzieś Derptowi w nos kurzył, Kierepeć wywrócił,
Liczbę nieprzeliczoną wsi w popiół obrócił,
Więźniów zacnych nawiązał, niesłychaną plonu
Moc wypędził, sam cało wrócił się do domu.
Taki więc przez dachówkę wpadszy piorun ślepy;
Wszystkie gmachy pobiega i pokryte sklepy;
Potem nowym wypada szlakiem niewidomy,
A ogień już ogarnął i sąsiedzkie domy.
Ale ty, o tyrannie srogi, niezmiękczony,
Po tym pirwszym piorunie patrzaj z tejże strony
Burze wielkiej, i gradu, gradu żelaznego,
I straszliwych łyskawic, i gromu ciężkiego,
Któremu twe cyklopskie mury nie wytrwają,
Wieże i wielkie baszty u nóg upadają.
Widzę orła białego, konia tejże sierci,
Ten mieczem, ów piorunem groźny, prędkich śmierci
Oba hojni szafarze. Las gęsty za nimi
Drzew wysokich a wszystko z wierzchy kolącymi.
Wynidź i ty z swej knieje, leśny zubrze srogi,
Owa trafisz na łowce, którym twoje rogi
Namniej straszne nie będą, ale cię w twym skoku
Uprzedzą, albo strzałą, albo kulą w boku.
A zapłacisz wzdam[1] kiedy onę krew niewinną,
Którąś ty przelał bronią swą złoczynną.
Dziw na świecie kruk biały, nie mniejszy dziw i to
Żeby tyranna przedsię nawet nie zabito,
A, by nieprzyjacielskiej dobrze uszedł broni,
Domowej się sposobem żadnym nie uchroni.
Więc powtóre i z dobrem sercem przeciw temu
Tyrannowi, jako już na śmierć skazanemu,

  1. przecież, jednak.