Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

po oczach — bez pamięci. Przebiegł oboje dreszcz chłodny, jesienny, trwożny.
Nagle zabrzmiał gdzieś w górze odgłos dzwonków miedzianych — powracały stada.
Oderwała się od niego, wybuchła śmiechem i zanurzywszy dłoń w wodzie, prysnęła mu na twarz. Wyrwali się tęsknocie.
Schwycił jej dłoń, z której ociekały krople, niby rozsypane klejnoty, i całować ją począł i pić tę wilgoć, przesyconą rozkoszą jej ciała.
— Puść mnie, puść mnie.
Zerwała się i podniosła, ale pantofelek luźno zapięty przechylił się i o wilgotny mech poślizgnął. Byłaby osunęła się w wodę, lecz zdążył ująć ją wpół i podtrzymywać.
— Jakiś ty silny.
Chciał okazać swą siłę i zatrzymać w swym uścisku, lecz wysunęła mu się z rąk.
— Drogi, muszę już iść, muszę wrócić koniecznie. Dzwoniły stada — już szósta. Spostrzegą, żem wyszła.
Skoczyła na następny kamień, i znów na kamień — wreszcie wybiegła na brzeg.
— Kochany, drogi, do jutra.
Pomknęła przez gąszcz zieloną; mignęła raz i drugi jasnoróżowa jej suknia.
Ledwie zdążył rzucić w ślad za nią:
— Do jutra.