Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jone, ciągły śpiew na wysoką nutę, który nuży gardło. Może nadejść taka przelotna chwila, gdy ona poczuje, że śpiewak jest zmęczony i trzeba go zluzować: to może być podwaliną zwycięztwa.
Jestem raczej brzydki, niż piękny, ale nie mam w sobie nic odrażającego i siły mi nie brak. Jestem wymowny i mam pewną aureolę talentu, która może mi pomódz. Zobaczę, czy muza moja zdatna na stręczycielkę. Jestem wytrwały... Zdaje mi się, żem sobie nie podchlebił.
Włbściwie rozumowanie jest tu niepotrzebne. Nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko bardzo trudne. Im większa stawka, tym większa wygrana. Zacznę. Jeśli przegram, nie stracę nic, bo nic nie mam. Jeżeli wygram... Tak cicho, abym sam siebie nie słyszał, szepcę czasem słowa, które wtedy na usta mi wystrzelą. Może jakaś nowa moc, wielkość zrodzi się we mnie, krwią i ciałem nasyci me widmo, i stworzy, i przywoła do życia. Może ona jest życiem — i dla tego bez niej zewsząd jest tylko trwoga, rozpacz i śmierć. Więc trzeba działać, bo lepszy jest zły czyn od najpiękniejszego marzenia.
Zastanawiałem się już nad sposobami wykonania planu. Roztrząsam to na zimno, jak równanie. Droga gwałtowna, zaklęcia, listy jest wykluczona. Ona jest na to za łagodna, za dobra i trochę... za głupia. Zresztą... Władek.