Strona:PL Jan Sten - Jeden miesiąc życia.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i wyciągnę ręce, aby ją odepchnąć. I wpadłszy, wyć będę jeszcze wszystkimi głosami duszy o ratunek, i przed wodą zadławi mię strach. A jednak nie mogłem ztamtąd odejść, i wtedy... znów tam przyjdę.
— Co pan tu robi?
Przedemną stał robotnik, z oskardem i łopatą na ramieniu. Spoglądał na mnie bystro.
— Przyglądam się rzece.
— Tak... a gdzie pański kapelusz?
— Wpadł do wody.
— A gdzie pan mieszka?
— Na rue des Ecoles. — Nudziły mię te pytania i ciekawe spojrzenia, lecz doprawdy nie miałem jakoś siły się gniewać. Odwróciłem się od rzeki i zacząłem sam pytać:
— A pan dokąd idzie?
— Do roboty.
— To pewnie już będzie szósta?
— Jest szósta.
Wreszcie! Tak, musiała być już szósta, bo spostrzegłem dopiero, że żółknie zlekka wschodnia strona nieba. Rozmowa się urwała.
— Przechodzę przez Boul. Mich’. Panu zdaje się nie dobrze — niech Pan idzie ze mną.
— Nie, ja wolno chodzę; lubię sam chodzić.
Stał parę chwil bez ruchu i nie decydował się, co ma zrobić. Patrzył mi badawczo w twarz — miał ogromnie sprytne oczy. Dodałem więc: