Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.6.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— patrz! patrz! płyną za twoim statkiem! Po szczęki zalani falą, biją dłońmi o powierzchnię!
Włosy ich mokre, lepkie od zielsk i błota!
Oczy bez źrenic — tak je pobielił strach i ból!
Jeden wygraża ci harapem, którym go zaknutowano.
Inni trzęsą kajdanami.
Tam upiór jakiejś nędzarki z wyrzniętą piersią wypluwa krew i żółć.
Tam matka tuli jedną ręką zagłodzone dziecko, a drugą usiłuje utrzymać się nad głębią i wrzeszczy zwiędłemi, wykrzywionemi usty, żeś jest — — —
Przejrzyste, zwierciadlane morze zmienia się w grzązkie bagno, pełne zarośli, wiklin, cykuty, rzerzuchy, a każda kępa sitowia i trzcin wzdycha i wyje i płacze i klnie i złorzeczy...
Topi się twój statek w tem trzęsawisku rozpaczy... Niech ginie! Niech ginie!...
Błoto zalewa pokład — — —
Sięga powyżej masztów — — —
Ratunku!!!...
Dla mnie wzywasz ratunku?... Idź i uroczystym zwołuj głosem — — —
Wstręt mam do proroczych draperyi; krzyk mój był tylko krzykiem człowieka, który miewał płonną żądzę mocy... i padł...
Chodź za mną...
Szliśmy po żółtym piasku.
Ja i mój Cień nieodstępny po zblakłym szliśmy piasku, w którego sypkich żwirach, przemywanych jedwabnym, szemrzącym i wrzącym bryzgiem przypływu, nikną znikome ślady ludzkich stóp, gubi się znikomość wszystkich, choćby najkrwawszych, najboleśniejszych przypomnień.
Mewy białem uderzają skrzydłem o dreszcze sennych wód.
Z dalekiego portu przyczołgują się ku mnie echa śpiewu marynarzy.