Przejdź do zawartości

Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.6.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

resztkami bluszczu, który tak bujnie i smutnie piął się wczoraj aż pod twój dach, a dzisiaj padł ofiarą krów i pastuchów, i każę jej tańczyć kankana...
Niech tam jawor w zielonych stoi płomieniach!
Niech potok przewala po głazach roztopy seledynu!
Niech krzewy głogu krwawią się na czarnej, łupkowej, prostopadłej ścianie!
Niech mże sierpniowego południa snują się po łąkach i owsach ku niebotycznym górom:
Ja klaskać będę w dłonie, że mocą byka, wiedzionego na arenę, obramowaną strusiemi pióry, lśnistemi skrzydły krasek i połyskującemi cylindrami, zgniotłem w sobie już wszystko, coby mi przypominało procesyę świętych, rytych w czarnym marmurze na portal dla ciebie,
o mój walący się domie!
Nie dam żebrakowi jałmużny i bez skrupułów suty zjem obiad; kosztownem upiję się winem i przy akompaniamencie dzwonów, w tej właśnie chwili witających jakiś kondukt, z omyłki wyprowadzać będę przyjaciół i towarzyszy, którym się zdaje, że wdowa w grubej żałobie, wiodąca dzieci na grób męża, nigdy go nie zdradzała, że w pomiętej, zblakłej twarzy tego młodzieńca nie znamię weneryi widać, lecz klątwę światozbawczych zmagań z nędzą i upodleniem, że znany nasz filantrop w sposób uczciwy zdobył środki na publiczne ocieranie łez, że Duch zapanuje nad chlebem, że Bóg zamieszka w człowieku...


∗                    ∗

O mój walący się domie!...