Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.4.djvu/361

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wielką krawędź razem w graźnię spycha
I oddechem stłumionym oddycha.

Potem, dziko rozśmiawszy się wkoło,
Pod wierchowe przewala się czoło.

Śmiga k’wyży, jak mgławiczna chmura,
Gdzie wsłuchany stoi Waligóra.

O południu przystanął na szczycie —
Słońce więzgnie w niebieskim błękicie.

Żlebny podmuch przykucnął do ściany —
W okrąg przestwór, ciepłem sfalowany.

Faluj-że mi w słonecznej posusze,
Aż się cały falą twą ogłuszę!

Faluj-że mi, aż oślepnę cały
W płomienistych wirach twej nawały!

Rozpełzły się słoneczne promienie
W ciepłe, groźne, wirujące tchnienie.

Zwichrzyły się w jedną biel złotawą,
W szczyty falną uderzają ławą.

Straszna moc je ponad okrąg ściele:
Padły wichry w przepastne topiele.

Straszna moc je w żlebne granie wgniata:
Wyszły wichry ponad okrąg świata.

Świst nad ludzkie rozpasał się ucho —
Świszcze burza rozgłośnie, a głucho.

Czemś ty, wichrze szczytowy, mej duszy?
Niech z twych tajni orkan gwiazd się ruszy!