Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.4.djvu/080

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie te przyćmione, nie senne i mgliste,
Lecz pełne ognia, jasne i złociste.

XI.
I czuł, jak inne zagrały mu pieśni,
Wypływające ze struny wszechświata;
Jak go z klasztornej wyrywały cieśni
Tam, gdzie się z czynem poświęcenie brata —
Z czynem tych, którzy, do działania wcześni,
Nie drżą przed stosem i toporem kata;
Czuł, jak go gwiazd tych gorejące roje
Z duchami zmroku pędziły w przeboje...

XII.
I w uwiebienia namiętnym zachwycie,
Wznosząc źrenice ku gwiaździstej wstędze,
Zawołał z piersi: »Nieznane wprzód życie
Śmieje się do mnie w ogromów potędze!
I widzę prawdę w niebieskim błękicie,
A nie w pijanej, zapylonej księdze —
Widzę ją jasną w tej drodze gwiazd mlecznej,
W złocistej zorzy i kuli słonecznej.

XIII.
Wśród tych ogromów, ponad tymi światy,
Jeden panuje wielki duch harmonii:
Głowę mu wieńczą płomieniste kwiaty,
Niezmiennych zasad tablicę ma w dłoni;
Stoi, jak posąg, przybran w bronzu szaty,
Ale ze znakiem żywota na skroni —
Stoi i ładu strzeże całą wieczność
I woła światom: »Me imie: konieczność!«

XIV.
I słyszą gwiazdy głos ten zawsze nowy
I kołem wiodą napowietrzne tańce,