Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.3.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lśniących w tysiącznem odbiciu
Ścian zwierciadlanych, ujętych
W sploty złociste...
Na okwieconej ambonie
Pląsały maski,
A od chwili do chwili
Zahuczał okrzyk bachancki.
Jako falisty wał,
To tłumów głośnych, to par miłośnych
Błyszczący potok drżał.
I zbeszczeszczony tum
Wypełniał dźwięków tumaniących szum,
Z początkiem zwolna, a potem — jak leci
Upadłych dzieci
Czar kołysanek ponocnych!
W tanecznym wirze,
W bogatej szacie
Sunęły chyże
Znajomych kobiet postacie,
O krasie zdrowej,
Jedne witając przyjaznemi słowy,
Drugie szyderstwa uśmiechem;
Innym znów oczy od gniewu pałały,
A inne pychy, patrz! skażone grzechem,
Które mnie znać już nie chciały.

Ale spojrzenie zdziwienia
Najcudowniejsza ze wszystkich
Rzuciła na mnie, gdy stałem,
Przybysz poważny a skromny,
I zaraz, prędko pobladłszy,
Silniej się jeszcze przytuli
Do piersi swego tancerza,
Wystrojonego, młodziutkiego gacha,
Aby znów zniknąć śród ciżby...
Wtem dziko zagrzmią fanfary,
Świece wystrzelą do góry