Przejdź do zawartości

Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.2.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
STARZEC.
Czemu, naturo, tak idziesz na opak?
Czemu robactwo płodzisz w ogniu słońca?
Czemu w gliniane garnki wlewasz pychę,
tak, że pękają od tej wrzącej cieczy?
Oto jest potwór,
co dla wyrodnej ambicyi
czelnie się chełpi zbrodnią, popełnioną
na swym królewskim ojcu. —


WDOWA.
Starcze! starcze!
I ciebie, widać, groźny chwycił obłęd!
Jakimś ty królem? Znałam cię! W sąsiedniej-ś
gazdował wiosce, a jeśliś ciężarem
stał się dla dzieci, jeśli cię twe dzieci
wygnały z domu w to bezludne pole,
przeklinaj własny ród!... To moja córka!
Patrz, ta niezmyta plama krwi na czole!
Zamordowała moją młodszą córkę,
mój kwiat paproci!
Do Obłąkanej.
A gdzież twa siostra?... Słuchaj, zabójczyni!
Gdzie twoja siostra?


OBŁĄKANA.
Ach!
Gdzie moja siostra?
W tym zielonym gaju,
przy cichym ruczaju,
pod malinowym krzakiem...
Nie! nie! nie mam siostry!
Nigdym ja siostry nie miała!
Krew na mem czole?...
Nie! na mych rękach krew!
Ach! której obmyć nie mogę!...