Przejdź do zawartości

Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.2.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
WOJTEK.
Mnie się tam zdaje, żem od was mądrzejszy:
jabym żadnego, wiecie, dokumentu
nie podpisywał... Czy chcecie wyjść z lasu?
Ja wyprowadzę... Tu pełno ogników
błędnych, więc drogę łatwo można zmylić...


DOKTOR do Mefista:
Zerwij ten kontrakt! Zostaw mnie w tej ciszy,
w tym świętym lesie, u stóp tego szczytu,
wskazując na szczyt
co w tym miesięcznym promienieje blasku
i sieje spokój na duszę i serce!...
Zostaw mnie przy tym prostaku!...


MEFISTO.
Za późno!
Kto raz zaprzysiągł, że pójdzie już za mną,
dla tego niema powrotu... A chcecie,
panie magistrze, mieć tego prostaka
do towarzystwa, zaraz on się znajdzie
pomiędzy nami — podpisze cyrograf,
mimo przechwałek. A zresztą on — moim,
albo, by lepiej powiedzieć, on — naszym.
Do Wojtka.
Posłuchaj, bratku: chcesz pójść do nas w służbę?
Właśnie mówiłem z mym panem... Mądrzyście,
o bardzo mądrzy, więc się nam przydacie.


WOJTEK.
Mądry nie mądry... Ino, wiecie, dzisiaj
noc świętojańska i paproć gdzieś kwitnie,
gdzieś tutaj blizko, przeto człek troszeczkę
niby i zmądrzał... A macie też konie?