Przejdź do zawartości

Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.2.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wością i zdumieniem zaglądały z poza turni, lub razem z błędnymi ognikami dyskretnie przebiegały scenę.

Nasza królowa! — — —


KALINA znikając pomiędzy turniami — głośnym śmiechem.
Hi hi hi!


JEDNA Z PANIEN LEŚNYCH.
A to ci dudek!
Znikają.


WOJTEK wydobywając się z pomiędzy skał.
Do pioruna! Poco
ja tutaj wlazłem!... Ot, zachciało mi się
świętojańskiego robaczka — — —
rozglądając się naokoło
Wojtaszku,
głupi Wojtaszku! Szukałeś paproci,
co to ma niby kwitnąć dzisiaj w nocy...
Łeb sobie-m rozbił, czy też co? Przytomność,
widać, straciłem: coś mi się zdawało,
żem miał na sobie jakiś płaszcz królewski,
a zaś na głowie — — —
maca się po głowie i wyciąga kawałki słomy
ot, słomsko i listki
trzciny.
Zjawia się


PANI ZE DWORU.
Mój luby!


WOJTEK.
Tfu! jaśnie wielmożna
pani tu poco?