Stały drugie namioty i tydzień, i dwie niedzieli, bo tego i przebrać nie możono. Nasi też Polacy, co tego byli nabrali, to znowu, jak kazano iść do Węgier, powyrzucali z wozow, albo lada gdzie na przeprawie, gdy konie uwięzły w błocie, to podesłał pod konie ow namiot, ktory był wart tysiąca i drugiego, żeby prędzej woz wyciągnęły.
Powiedali nasi, jakie to tam Turcy mieli wygody w tych swoich namiotach, co to i wanny, i łaźnie ze wszystkim jako w miastach, aparamentem[1] i zaraz przy nich studnie śliczne cębrowane, mydła perfumowane, po lisztwach[2] stosami leżące, wodki pachniące w baniach; aptyczki znowu osobne z rożnymi balsamami, wodkami i innymi należytościami, śrebrne naczynia do wody, nalewki i miednice takież do umywania, noże, andżary[3], rubinami i dyamentami nasadzane, zegarki specyalne, na złotych obiciach wiszące, pacierze[4] albo szafirowe, albo, jeżeli koralowe, rubinami albo jakim drogiem kamieniem nasadzane, nawet piniądze, albo stosami w workach na ziemi leżące, albo tak goło na ziemi w namiocie na kupach posypane, nigdzie w szkatułach, chyba u tych mniej dostatnich to w sepeciku zasznurowane — bo tam nie masz zwyczaju, żeby miał jeden drugiemu ukraść, i złodzieja