kow, a oni, wyszedszy z chrostow, stanęli, jako mak kwitniący. Już tedy obadwa wojska widzą się. Harcownikowi kazano zniść z pola. Wojewoda do pułkow; objeżdża, napomina, prosi: »Mości panowie, pamiętajcie na imię Boskie, dla ktorego zdrowie i krew naszę, jako na ofiarę, do tej niesiemy okazyej«. Stały tedy obadwa szyki godzin ze dwie spokojnie, ani ten tego, ani ten tego nic nie zaczepiając; aż znowu kazali harcownikowi podpadać i wywabiać ich w pole. Wyszli tedy w pole dalej od lassa, że już z armaty donosiły kule i z tej strony, i z tej. Interim[1] [nieprzyjaciel] wyprowadził z owych hultajgorodow (s) kniazia Czerkaskiego[2] ze dwunastu tysięcy, tak powiedali, wojska. Przesiadłem się ja na swego konia. Stojemy w szyku. Aż kiedy widziemy, że kniaź Czerkaski prosto ku naszemu prawemu skrzydłu zmierza, przypadnie wojewoda do nas i rzecze do Wojniłowicza: »Nu, stary żołnierzu, poczynajże nam szczęśliwie w imię Pańskie!« Podle naszej chorągwie jadąc, rzecze: »Proszę wytrzymać impet«. Idą tedy do nas powolusieńku. Skoro już tedy kniaź Czerkaski od nas blisko, rzecze wojewoda: »Do roboty, imię Boskie wziąwszy na pomoc!« Ruszają się tedy chorągwie powoli, a zaś wodzowie przed nami jadą z gołemi po łokcie rękami. A wtym, skoro już nie było nad czworo stajań wojsko od wojska, skoczą oni do nas, my też do nich. Przywiedli nas tak, co jeden drugiego mogłby