biegali — i żegna się, mowiac: »A tych ludzi kto narznął, kiedy was tu tak mało?« Odpowiedział Wolski; »My, ale i dla was będzie; ono wyglądają z wieże«. A wtym prowadzi tłustego oficera młody wyrostek. Ja mowię: »Daj[1] sam, zetnę go«; on prosi: »Niech go pierwej rozbiorę, bo suknie na nim piękne, pokrwawią się«. Rozbiera go tedy, aż przyszedł Adamowski, krajczego koronnego towarzysz, Leszczyńskiego[2], i mowi: »Panie bracie, gruby ma kark na Wści młodą rękę, zetnę ja go«. Targujemy się tedy, kto go ma ścinać, a tymczasem wpadli tam do sklepu, w ktorym były prochy w beczkach; pobrawszy insze rzeczy, biorą też i prochy w czapki, chustki, kto w co ma. Dragan zdrajca przyszedł z lontem zapalonym, bierze też proch: jakoś iskra dopadła. O Boże wszechmogący, kiedy to huknie impet, kiedy się mury poczną trzaskać, kiedy owe marmury, alabastry latać! A była tam wieża na samym rogu zamku nad morzem, na ktorej wierzchu dachu nie było, tylko płasko cyną wszystka pokryta tak, jako w izbie posadzka; rynny dla spływania wod mosiężne, złociste, a wokoło tego balassy[3] i statuy także na rogach takież z mosiądzu, a grubo złociste; miejscem też osoby z białego marmuru, takie właśnie, jakoby żywe. Bo lubom ich tam in integro[4] zbliska nie widział, ale po rozru-