Strona:PL James Fenimore Cooper - Na dalekim zachodzie.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w obejściu pozwalały odgadnąć, że należał do wyższego towarzystwa meksykańskiego.
Kamienne serce stał jeszcze milcząc naprzeciwko nieznajomego, gdy zpośród reszty orszaku, stojącego o kilka kroków daléj, doleciał go cichy szept zamierającego głosu:
„Ojcze mój kochany, ojcze! Gdzie jesteś? Nie opuszczaj mnie!“
„Tutaj jestem, córko moja!“ zawołał starzec tkliwie, odwróciwszy się i biegnąc do dziewczęcia, co go przywoływało.
Na dźwięk głosu potrzebującéj pomocy, przez blade oblicze jeźdźca przemknęła chmura, a z oczu jego strzeliły płomienne błyskawice. — Po chwili wahania, zbliżył się do grupy nieznajomych i zapytał, kładąc dłoń na ramieniu starca: „Czyj to głos słyszałem dopiero?“
„Głos umierającéj córki mojéj,“ odpowiedział starzec z najgłębszą boleścią.
Kamienne serce zbliżył się jeszcze bardziéj. Młode dziewczę leżało rozciągnięte na ziemi, jego twarz była pokryta trupią bladością, oczy zawarte, tylko lekki oddech wskazywał, że życie nie zupełnie jeszcze z ciała uleciało.
Otaczający spoglądali na biedaczkę ze smutkiem, który widocznie ogarnął i Kamienne serce.
„Oh, majątek mój, życie oddam temu, kto uratuje najukochańsze me dziecię!“ zawołał starzec, przyklękając i okrywając pocałunkami rękę dziewicy.
Kamienne serce w zadumaniu spoglądał na dziewczę; po kilku minutach niemego rozmyślania