Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prawa się zgłosić o gościnność. Dziśby to zapewne więcéj męczyło niż ułatwiało wędrówkę, gdyby przyszło ubierać się na każdy popas i nocleg i ceremonialnie występować. Naówczas albo do wielkich dworów nad drogą w lesie na prędce zmieniały się suknie i tak samo potém sub Jove wracały do tłómoka, albo jak kto stał tak po podróżnemu brata odwiedzał. Bynajmniéj się tém nie formalizowano. Dla takich gości było zawsze miejsce u stołu i była przystawka przez jejmość obmyślana; niespodzianki te bowiem trafiały się codzień.
Gdy wszakże przyszło ruszyć z Krakowa, okazała się istna potrzeba tylu różnych przyborów, pokupek, interesików, iż na wieczorny chyba wyjazd rachować było można. Zaraz z rana ofiarował się Czokołd pójść po sprawunki; jakoż konotatkę wziąwszy wysunął się, a pan Kobyliński siadł spisać regestrzyk wydatków krakowskich, gdyż był bardzo regularny w interesach, a tuż drzwi się otwarły i z ukłonem, wpół zgięty, wpadł nieznajomy.
Był to nasz wczorajszy Oxtul, ale w obec zamożnego posessyonata prezentował się wcale inaczéj; pokorny, uniżony, grzeczny, do kolan naginający się i słodkiemi sypiący wyrazami. Nieprzyjemna twarz jego z rozszerzonemi ustami, które go do szczupaka podobnym czyniły, śmiała się i wdzięczyła, gdy wychodzącego przeciw sobie Cieszyma powitał. Kobyliński posądził go o żebraninę z pozoru.
— Pan stolnik dobrodziéj, wszak się nie mylę?