Strona:PL JI Kraszewski Z księgi krajobrazów 1.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Z księgi krajobrazów
(Rękopis niewydany).


W LASACH.

....Jesteśmy w głębi puszczy.
Ślady stóp ludzkich, ręki i siekiery znikły. W tym mateczniku, jeżeli kiedy postał człowiek, to się tylko przesunął z trwogą, z obawą, aby puszcza, mszcząc się za naruszenie jej tajemnic, za wtargnięcie do przybytków, nie zgniotła go i nie zdusiła. Tu drzewa z całą rodziną swą — panami, zwierz dziki mieszkańcem.
Pnie poczwarnych olbrzymów, obnażone z gałęzi, zabliźniwszy nawet ich ślady, pną się dumnie ku słońcu i w górze tylko wieńczą zielenią. Dołem panują ciemności, słońcu tu nawet zaglądać niewolno. Promień, który się tu wdziera drżący, zaledwie chwilę zabłyśnie, i, jakby szukał drogi, którędy uciec — ślizga się po ziemi, przesuwa po pniach, czepia niespokojny po gałęziach... i wraca do góry. Tu jeszcze wszystko, co niegdyś zasiały tajemnicze dłonie, które świadka nie miały swej pracy — rośnie ze sobą razem i żyje. Sosny i dęby, buki i lipy i brzozy smukłe, którym do góry, do światła wspiąć się trudno, a które liśćmi drżącemi zdają się błagać litości...
Puściwszy wzrok w te portyki kolumn — nie widać ich końca... Ciągną się aż w mroki niedojrzane... i w nich gdzieś giną... Dołem leżą trupy, ruiny, śmiecia, nawały, pokoty, rumowiska, wszystkie reszty życia roślinnego, któremi uboga gawiedź się żywi.
Niegdyś burza, lecąc górą, wpadła w te czeluście i obaliła olbrzyma, pochwyciwszy go za głowę. Legł naprzód, wstrzymany przez pnie sąsiady, jak człowiek omdlały na rękach swych stróżów. Cała korona korzeni, podziemnych gałęzi, wydobyta na wierzch, obnażona, przestała ciągnąć soki. Trup konał długo, schnąć zaczął, gnić zaczął, zwolna się chylił, osuwał — legł w końcu...
Rzuciły się nań mchy naprzód i porosty, na nich niewiadomo zkąd przybłąkane nasiona puściły, zaczął się okrywać trawami, zielem, grzybami, kwiatami...
Zkąd się one tu zjawiły?
Nasiona ich, drzemiąc czekały lata, nim je zgnilizna olbrzyma ze snu zbudziła. Rosną też teraz z pośpiechem, z łakomstwem życia, piją spragnione, puszczają pędy sążniowe ku słońcu, rozkładają wiotkie gałęzie na boki, zabierają i przywłaszczają so-