Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 191b 2.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przy wieczerzy, którą podano późno, nie było już urzędników, ale rodzina znajdowała się cała. Nie okazując nagle wielkiej czułości hrabiemu, wszyscy jednak byli z daleko większą atencją niż rano.
I nie bez przyczyny. Testament podkomorzynej, owoc rozmysłu i znajomości położenia każdej z osób interesowanych, opiewał jak i kiedy legaty wypłacane być miały. Niektórzy mieli na nie czekać po lat parę.
Szło o to, aby wyjednać u spadkobiercy przyśpieszenie wypłat.
Miał jednak czas ksiądz Solina uprzedzić petentów i uczynić tę uwagę hrabiemu, że rozporządzenia nieboszczki nie były fantazją, ale rachubą dla dobra tych, których się tyczyły, obmyślaną.
— Trzymaj się kochany hrabio testamentu, nie dlaczego innego, tylko dlatego, że oni im prędzej dostaną, tem łatwiej to stracą.
Tak naprzykład August Feliks, gdyby zamiast częściami rozłożonemi na lat kilka, dostał odrazu zapomogę, równieby ją zmarnował pręko, jak młodszy Osmólski.
Hrabia, wchodząc w ten stan rzeczy, musiał rad nierad posłuchać rady proboszcza, choć pozbyć się legatarjuszów bardzo mu było pilno.
Nazajutrz część rozczarowanych po sutem śniadaniu rozpraszać się zaczęła. Sędzina chora i kilka osób pozostały.
O ściganym Leszczycu nie było wieści. Mówiono tylko, że go szukano u brata, ale tam już nie znaleziono, choć nieszczęśliwy ksiądz nie zapierał się, iż na chwilę wstąpił do niego...




W rok potem jesienią Zakrzew nadzwyczaj świątecznie, wspaniale, uroczyście wyglądał.
Hrabia Adalbert żenił swojego kochanego Rzęckiego z panną Emmą Pardwowską i wyjątkowo całe sąsiedztwo, nawet najdalsze, było na weselisko zaproszone.
Chciał przybrany opiekun, aby śluby zostały w pamięci ludzi i żeby go o skąpstwo nie pomawiano. Doszło było bowiem jego uszu, że tem sobie tłumaczono upodobanie w ciszy, samotności, towarzystwie Parola i usunięcie się od ludzi.
Szczególnego blasku uroczystości dodawało przybycie jego ekscelencji hrabiego Albina z nieodstępnym Sokalskim. Dał się on skłonić do odwiedzin kuzyna, nie tracąc z oczów, że po nieżonatym może się kiedyś spadku, pożądanego dla galicyjskich swych interesów, spodziewać.
Cudnie piękną była Musia, której kilka tych miesięcy oczekiwania dodały blasku i rozwinęły ją z tego wyrostka i półdziecięcia, jakiem była, na prześliczną dziewicę. Ona i Rzęcki stanowili idealną parę młodą, na co się i sędzina godziła teraz, chociaż zawszeby była wolała, żeby córka jej posłuchawszy, wzięła hrabiego samego, a z nim tytuł i klucz...
Nawet w czasie wesela nie mogła się wstrzymać od opowiadania o tem przyjaciółkom.
— Był w niej zakochany, słowo daję... potrzebowała tylko się uśmiechnąć, zrobić minkę, jak to ona umie, a byłaby go miała... Ale to młode i miłość jej główkę zawróciła.
Kto wie — szeptała ciszej — może się to da naprawić, bo hrabia żenić się nie myśli, a ją i Rzęckiego kocha bardzo!.. Może im zapisze Zakrzewo.
Myślała już o tem tylko.
Dworek w ogrodzie był skończony i hrabia z niezmierną rozkoszą przeniósł się do niego, w pałacu zostawiając Fryczewską z panną Felicją i młode małżeństwo, bo Rzęcki był mu ciągle potrzebny i wymówił sobie, aby go nie opuszczał.
Nie zmienił się stary kontroler i rachmistrz w nim, tylko o tyle, że się rozpróżnował. Tak jak nie lubił gości, zebrań, wrzawy, tak teraz niemiłe mu były interesa i rachunki. Wszystko to spadło na Rzęckiego.
Hrabia namiętnie oddawał się hodowli kur i gołębi. Kury, szczególniej nowe ich i osobliwe gatunki i hybrydy po nich, niezmiernie go zajmowały, a ktochciał mieć u niego łaskę, ten musiał z nim obejść wszystkie jego kurniki, podwórka i gołębniki.
A było na co patrzeć, bo i gołębie sprowadzane z wystaw za granicą corocznych, były prawdziwie znakomite. Rzęcki za jedną parę w Dreznie zapłacił marek dwieście.
Na to i hrabia nie żałował, tylko kogutów do boju chowanych i przeznaczonych nie lubił, bitwy krwawe oburzały go i starał się w podwórku tak odosobnić antagonistów, aby one się stały niemożebne.
— Mało się tłucze i zabija stworzeń po świecie — mówił do Rzęckiego — żeby człowiek jeszcze miał je do głupiego boju zaprawiać! Patrząc na te szaleństwa człowiek sam dziczeje. Fuj!...
Dzień po dniu upływał w błogosławionej ciszy zakrzewskiej, jednostajnie, a dla Adalberta to właśnie stanowiło bytu jego szczęśliwość, gdy wczoraj zupełnie podobne uczynił jutru.
Rozumie się, iż wierny Parol pozostał przy swym panu, chociaż maleńka ociężałość, przywara starości, czuć się w nim dawała. Niezawsze już krok w krok chodził za hrabią i czasem, gdy ten się przechadzał po ulubionej ulicy, obierał sobie pośrednie stanowisko, kładł tu głowę tylko i oczyma śledził przechadzającego się, który nie brał za złe przyjacielowi lenistwa i często podchodził, uspakajająco go pogłaskać...
Z ulicy widać było pałac i niemal co dzień spoglądając ku niemu, pan hrabia mawiał do Parola:
— Wysokie progi? hę! prawda Parol? wysokie progi.
A pudel potakiwał...

KONIEC.
Drezno 1883.