Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 188a 2.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sobie zaraz poznać, jak bardzo mu go brakowało. Parę razy tak się zapomniał, że oglądał się i czekać cię zdawał, by nadszedł. Nazajutrz kilka razy powtórzył Musi i sędzinie.
— Onby już powinien powrócić!
Pardwowska delikatnie sobie zażartowała z niego, iż się bez Rzęckiego obejść nie mógł, hrabia się zaczerwienił.
— To drugi Parol! — szepnęła.
Hrabia prawie się gniewać nie umiał, nie uraził się też tą przymówką sędzinej, ale w twarzy widać było smutne zakłopotanie.
— Proszę pani — rzekł pomyślawszy — nic dziwnego, że ja sobie szukam kogoś, nie mam oprócz Parola żywej duszy, któraby się jak on do mnie przywiązała. Bardzobym wdzięczen był p. Rzęckiemu, gdyby on mnie tak jak... nieprzymierzając, Parol, pokochał.
Sędzina chciała naprawić swoje wystąpienie niezręczne.
— A! panie hrabio — odezwała się, ileżby to osób szczęśliwych było na łaskę u niego zasługując, a narzucać mu się nie śmieją. Siebie nie licząc, mogę pierwszą swoją Musię postawić za przykład, bo ona ona jest formalnie w hrabi rozkochana.
Wyraz ten niesłychanie zmięszał biednego Adalberta, który oczy spuścił, zaczął się poruszać niespokojnie, chciał coś powiedzieć i zebrał się ledwie nu nic nieznaczące.
— A! pani sędzino dobrodziejko!
Wyrzekłszy to, podniósł się natychmiast z krzesełka, jakby mu nadzwyczaj pilno było — i uciekł od ogrodu.
Zniechęcona Sędzina posłała za nim pełne oburzenia wejrzenie.
Hrabia spodziewał się Rzęckiego przed wieczerzą. Nim ją podano, posyłał dwa razy do oficyn, dowiadywać się czy go tam niema... Nie powrócił był jeszcze. Noc bezksiężycowa, ciemna, wietrzna, chłodne powietrze jesienne, przechodzący chwilami deszcz, pozwalały przypuszczać, że pan Ewaryst i tego dnia może nie powróci.
Hrabia już był do tego przygotowanym, bo na dworze ciemności panowały choć oczy wykól, gdy zaraz po wieczerzy wpadł Biedroń z oznajmieniem, że Rzęcki tylko co przed oficynę zajechał.
Poznał go po głosie.
Hrabia spodziewał się, iż pewnie przyjdzie mu zaraz zdać sprawę, a Musia zatrzymywała matkę w salonie, może w nadziei, że go tu zobaczy, gdy wpadła panna Felicja przestraszona.
— Pan Rzęcki powrócił — odezwała się — ale... coś się stało, niewiem, przysłał po szarpie do mnie... i bandaż... Musiał się wywrócić po nocy jadąc i skaleczył... czy coś.
Musia zbladła jak ściana, i tylko surowe matki wejrzenie mogło na jej ustach wykrzyk powstrzymać. Hrabia zerwał się niespokojny... szukając czapki...
— Ale mu się nic nie stało zapewne — wtrąciła sędzina uspakajając...
— Nie musi być nic wielkiego — dodała panna Felicja....
Hrabia nie słuchał już i szedł w ganek zkąd do oficyny bez latarki po nocy przejść było trudno... Chłopak na prędce, świecę ręką przysłaniając, ukazywał mu drogę.
Bryczka stała jeszcze u ganku oficyn, gdy Adalbert się zbliżył, a ciekawy sługa zapytał woźnicy:
— Coś to wywrócił, czy co? pan się skaleczył?
— Gdzie wywrócił? — odparł furman obrażony — albo ja tej drogi sto razy omackiem nie przebywał... Jakieś zbóje drogę nam zastąpiły, i dwa razy strzelono... panicza ranili, ale konie jakem począł smagać uciec się nam udało...
Ledwie dosłuchawszy tej relacji, hrabia wpadł niespokojny do pokoju pana Ewarysta, który stał przy stoliku i zdjąwszy surdut opatrywał rękę przestrzeloną...
Wypadek był w tych stronach tak niesłychany, że wszyscy przerażeni prawie by mu wierzyć nie chcieli, gdyby skutki jawne nie świadczyły o nim.
— Zbójcy? — zawołał hrabia — aleście mi tu nigdy nie wspominali, że się podobne napaści trafiają... Po cóż było narażać się po nocy...
— Panie hrabio, — wesoło i raźnie odparł Rzęcki, który rękę zaraz cofnął. — Od lat dwudziestu nigdy się nic podobnego w naszym lesie nie zdarzyło. Bóg wie co to jest... ale... damy znać do powiatu i zrobiemy obławę...
— Jesteś ranny? — troskliwie począł hrabia, zbliżając się.
— Mała rzecz, kula drasnęła...
To mówiąc zdrową ręką pokazał na stoliku leżącą kulę.
— Nabój był nieosobliwy, czy strzelba słabo bije, bo nie przeszła przecie na wylot ręki i siedziała na wierzchu...
— Po doktora! po felczera! — zawołał hrabia, ręce łamiąc. Waśpan krwią broczysz... Krew trzeba zatamować...
Sam pobiegł do progu niespokojny.
— Niech ktokolwiek na koń siada... po pana Szulca.
— Byle cyrulik — rzekł Rzęcki, który wcale nie stracił animuszu — to nie wielka rzecz.
— Ale gdzież, jak się to stało? — pytał coraz zdając się mocniej przerażony hrabia — na miłość Boga, z rany się krew leje!
— To nic! to nic — odparł Rzęcki, rękę chustką ściskając — bagatela! Pan Bóg łaskaw, że ani mnie, ani chłopcu się nic nie stało. Koń tylko jeden i ja ranny.
Jechaliśmy naszym lasem, znajomą drogą, przez Kalińszczyznę, gdzie z jednej strony po nad drogą gąszcze nieprzebyte, a z drugiej polana szeroka. Inaczejby po nocy na cel nie był mógł wziąć, ale widać na ziemi przysiadł zbój, abyśmy mu na jaśniejszem niebie widni byli. Ja mało co nie zdrzemnąłem się na bryczce, bo konie truchta szły powoli. Na raz, tuż z krzaków ogień błysnął i czuję, jakby mnie kto w rękę uderzył, a za pierwszym strzałem, drugi tuż — woźnica krzyknął — Jezus, Marja! a konie przestraszone w bok się rzuciły i uniosły. Szczęściem, że Wojtek je na gościńcu utrzymał.