Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 187a 2.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Już to ja, proszę jaśnie pana, ani kłamać, ani malować nie umiem jak on — dlatego u ludzi łaski nie mam — a Rzęcki...
Fizjognomja hrabiego, który zawsze słuchał bardzo cierpliwie i po niej wrażeń swych poznać nie dawał — musiała zdradzić w tej chwili niezadowolenie, gdyż leśniczy wstrzymał się nagle, zabełkotał coś niezrozumiale i umilkł.
Po chwili dopiero, zmieniając ton dodał.
— Może jaśnie pan ma co do rozkazania, bo ja już dłużej nie strzymam, i muszę się czemś zająć, dla mnie próżnowanie gorzej choroby...
— Nic tak dalece pilnego nie ma — odparł Adalbert — staraj się waćpan naprzód zdrowie zupełne odzyskać. To grunt!
Leszczyc trafiając w słabość pańską, zagadał potem o gołębiach, o których sądził że się hrabia chętniej rozmówi z nim, ale mu się i to nie powiodło. Niezręczne pochlebstwo przyjął zimno pan, odpowiedział krótko i nie okazał ochoty do przedłużenia z nim rozmowy.
Jeszcze raz Leszczyc począł z innej beczki i zagaił własną sprawą kradzieży.
— Dla biednego jak ja szlachetki, który całe życie pracował aby się kawałeczka chleba dorobić, naraz stracić wszystko, jaśnie panie, to był tak ciężki cios, że można go było i życiem przypłacić. Panu Bogu dziękuję, że z łoża się zwlokłem...
Mijam to że mi rzeczy zabrali złodzieje, ale nawet papiery, z których im żadnego pożytku, zagarnęli razem i skrypt ś. p. podkomorzynej.
Spojrzał to mówiąc na hrabiego, który stał obojętny i patrzał na Parola ziewającego i okazującego przez to, iż z panem swym sympatyzował.
Adalbert nic nie odpowiedział na to wprost, szepnął tylko.
— Myśl no naprzód o zdrowiu, a potem się wszystko jakoś ułoży wedle słuszności. Ja niczyjej krzywdy nie chcę...
Z tem naostatek odszedł leśniczy i powrócił do baszty. Widzenie się z hrabią, po którym więcej się spodziewał, nie uspokoiło go, lecz na przyszłość rachował. Oczywistą rzeczą było, iż należało jak tylko siły powrócą, codzień i ciągle narzucać się z posługami i tym sposobem wyrugować powoli Rzęckiego.
Chociaż pierwsze próby chodzenia po długiem leżeniu i ciężkiej chorobie, męczyły bardzo leśniczego, nie położył się już... Stał się nadzwyczaj czynnym i choć doktor mu radził umiarkowanie — rwał się niecierpliwie.
— Co oni rozumieją — mówił w sobie — te doktory naszej natury nie znają. Im panów leczyć, u nas chudopachołków krew inna...
Leczył się więc na sposób pana Paska, który zaledwie z ciężkiej gorączki rozbudziwszy się — półmisek ryby sprzątnął i wstał jakby nigdy nie chorował. Leszczycowi nie powiodło się równie szczęśliwie, jednakże krupniki, jakie sobie warzyć kazał, i wódka gorzka cokolwiek go pokrzepiły. Na koń jeszcze siąść nie mógł, nawet pierwsze przejażdżki na wózku niekoniecznie wypadły szczęśliwie, bo się czuł jak złamanym, lecz siła woli wiele może.
Z każdym dniem po trosze było lepiej.
A że przez cały czas leżenia nie zajmował się lasami i swoich podkomendnych nie widywał — następnej niedzieli nakazał się stawić wszystkim znajomym.
Powszechnie to wiadomem było, że Leszczyc między nimi miał swoich zaufanych służalców, którzy, jak utrzymywano, w nadużyciach leśnych mu pomagali i z nim trzymali. Fama nawet głosiła, czego nikt dowieść nie mógł, że z ich pomocą leśniczy na krańcach lasu granicznych, miał jakiś udział w kradzieżach koni, które tędy się do Galicji przemykały i nawzajem. Mówiono, iż do przechowywania ich i przeprowadzania służyli gajowi pod jego komendą. Zjawiały się w stajni leśniczego nagle i niewiedzieć zkąd szkapy, choć w okolicy żadnego jarmarku nie było, a potem niknęły nagle, choć o kupcach na nie dowiedzieć się było trudno. Coś podejrzanego działo się, ale Leszczyca nikt głośno obwiniać nie śmiał.
W lesie i we wszystkich ważniejszych czynnościach posługiwał mu najwięcej złej bardzo sławy, zuchwały człek, gajowy, faworyt jego, niejaki Borsuk. Obawiano się go powszechnie.
Silny, barczysty chłop, na jedno oko ślepy, przybłąkał się tu niewiedzieć zkąd przed wielu latami i powoli wkradł się w łaski Leszczyca, który bez niego kroku nie stąpił.
Czasu choroby Borsuk prawie co drugi dzień przyciągał do baszty, ale albo się całkiem z Leszczycem widzieć nie pozwalano, lub w przytomności pilnujących, tak że nigdy rozmówić się poufnie nie mogli.
Tej niedzieli po zwołaniu wszystkich podwładnych, Leszczyc się Borsukowi zatrzymać kazał. Gdy się inni rozeszli — skinął na niego i wyprowadził, wlokąc się o kiju na wały. W izbie rozmówić się z nim lękał, pamiętając na to, że ściany mają uszy.
Na ogorzałej i zarosłej twarzy Borsuka widać było przerażenie, jakie wzbudzał stan Leszczyca, którego znał wytrzymałym i twardym jak żelazo...
Zaledwie stanęli na wałach, w odkrytem miejscu Leszczyc się zwrócił do zausznika.