Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 187a 1.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tylko na pobudowanie sobie dworku w ogrodzie, w obranem miejscu, hrabia się w końcu odważył. Sprowadził budowniczego z miasta, podług swojej myśli polecił zrobić plan, przygotowywać materjał i codzień prawie chodził oglądać jak przygotowawcze roboty postępują.
Sędzina tymczasem trzymała go w oblężeniu, ale hrabia do codzień powtarzających się argumentów nawykł był, słuchał ich cierpliwie, przyjmował je nie przywiązując do nich wagi i gdy znudzony wyrwał się z Parolem w samotną ulicę, wzdychał tylko.
— Chcą nas ożenić, Parolu, hę! a toby dopiero pięknie było! Coby to hr. Albin powiedział? Żem zwarjował. I miałby słuszność — prawda Parol?
A nam to do czego? Poczciwa, kochana Pardwosia, córkę stręczy, a to — kurczę? prawda Parol? — dobre dziecko, ładne, miłe, ale przy mnie? ha! ha! przypiął kwiatek do kożucha! Prawda Parolu?
I uśmiechał się.
W innych też sprawach, przy całej swojej dobroduszności hrabia zawsze prawie widział jasno, miał instynkt wskazujący mu prawdę.
Bardzo często, gdy go oszukiwano, dawał się tumanić, wstydząc okazać, że wie o co idzie, aby szalbierzowi nie uczynić przykrości.
W ogóle sądzono go daleko mniej roztropnym, mniej jasnowidzącym niż był w istocie. Pozorom uczciwości czasem się dawał ująć, bo nikogo nie posądzał o niegodziwość, lecz instynkt zachowawczy prędzej, później się w nim odzywał.
— Filut ten jegomość — mówił potem do Parola — ale i my nie głupi hę??
Płynęły więc dni dosyć znośnie hrabiemu w Zakrzewie. Stara Fryczewska z panną Felicją gospodarowały jak dawniej, hrabia nie wglądał w to nazbyt surowo.
Łowczynę odwiedzał czasami, całował w rękę staruszkę, siadał pokornie na rożku krzesła, jakby u niej był gościem, dowiadywał się o zdrowie — i nigdy żadnej nie odmówił prośbie.
Znajdowano go w końcu dobrym człowiekiem, chociaż, z małemi wyjątkami, każdy mówił, że — coś zostawało do życzenia... Kłuło w oczy jednych że nadto lubił Rzęckiego, drugich, iż pannie Felicji zbyt się dozwalał rozpościerać i ekspensować.
Po długiej niebytności jednego dnia gdy hrabia powracał ze swej przechadzki rano — na drodze spotkał się z idącym o kiju Leszczycem.
Pierwszy to raz łowczy ważył się zajść od baszty tak daleko, był ogolony, ubrany, wyglądał jak trup, ale mówił że się czuł lepiej i że chciał do obowiązków powrócić, bo mu już próżnowanie dojadło...
Gdy zdjął czapkę przed hrabią, Adalbert spostrzegł, że po chorobie włosy mu zupełnie wypełzły — był łysy. To i wychudzenie czyniły go jakby innym człowiekiem. Przybyło mu wieku, a twarz niemiła, stała się jeszcze wyraziściej wstrętliwą.
— Zwlokłem się nareszcie, aby jaśnie panu podziękować — rzekł — za łaskawe staranie o niegodnym słudze swoim... Żem nie zdechł to winienem tylko dobroci serca pańskiego...
— Ale menażuj że się waćpan, a przed czasem nie wyrywaj — odparł hrabia — póki zupełnie sił nie odzyskasz...
— Kiedy już mi dokuczyło jeść darmo chleb pański — rzekł wzdychając leśniczy — a strach bierze pomyśleć co się tam w lasach dziać musi, choć gajowym przykazuję czujność. Ale z temi chamami to nie ma sposobu, za kieliszek wódki... gotowi masztową sosnę dać zrąbać.
Hrabia słuchał obojętnie.
— Tylko się nie zrywaj przed czasem — powtórzył raz jeszcze — abyś nie dostał recydywy...
— Już muszę choć wózeczkiem w las — rzekł łowczy — bo trudno dłużej wytrzymać — a wiem co mnie tam czeka...
— Objeżdżał Rzęcki lasy — rzekł hrabia.
— A! co on się zna! — żywo począł Leszezyc — u niego zawsze na języku wszystko dobrze, a nie rozumie nic! To tak jak bywało za podkomorzynej, podejmował się wszędzie, a potem po nim trzeba było naprawiać co popsuł, przypochlebić się to umie... na języku u niego wszystko dobrze, ale po nim zawsze naprawiać potrzeba.
Leszczyc ośmielił się zbytnio i coraz mocniej zagrzewając, mówił dalej.