Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 181a 2.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

myślę, ale się oprę, a kto mi sprzyja ten mi w tem pomagać powinien.
I powtórzyła znowu.
— Rozumiesz mnie pan?
Rzęcki słuchał, coraz swobodniej oddychając.
— Sędzina upewnia, że hrabia jest zakochany, — rzekł — nicby w tem nie było dziwnego...
— Ale tak nie jest! — przerwało dziewczę — nadto rozsądny, nadto uczciwy jest ten dobry mój hrabia, aby coś podobnego mógł zamierzyć... przypuścić, Parol, gołębie... kury wystarczą mu...
Mama mogłaby mnie mu narzucić... bo mama jest uparta i tak spragniona dostatku, że w nim tylko widzi szczęście... Dlatego może chciałaby ztąd wszystkich świadków niedogodnych pooddalać.
Musia spuściła oczy...
— Ja rachuję na pana — rzekła — pan się nie dawaj wygnać z Zakrzewa, ja go potrzebuję...
Niewiedząc co miał odpowiedzieć, Rzęcki milczał chwilę.
— A jeśli hrabia mnie wyśle, jeśli on...
— Powiesz mi pan, jeśliby coś podobnego groziło — rezolutnie przerwała Musia — a ja się postaram przeszkodzić.
Mamie — sięgnęła dalej z żywością — zdaje się, że ja jestem dzieckiem, które jak pionek na szachownicy da się posunąć gdzie zechce... Ja, bardzo kocham mamę, wiem, że ona po swojemu pragnie mojego szczęścia, ale chcę, szczęście dla siebie sama wybierać i bezwładnie kierować moim losem... nie pozwolę.
Nie wiedzieć zkąd wzięła się w dziewczęciu ta energja z jaką się odzywało, Rzęcki patrzał i słuchał zachwycony, Musia coraz się ożywiała więcej.
— Wiem — mówiła dalej — że mama nie łatwo się wyrzeka tego, co raz postanowiła, ale ja też jestem uparta, bardzo uparta, i gdy co powiem sobie...
Przyłożyła rączkę do bijącego serca.
— Czego pan tak zasępiony, patrzysz na mnie — szczebiotała weselej. — Boisz się pan wojny, ja ją lubię.
— Tak, ale z matką panny Emmy?
— Pan jej prowadzić wstępnym bojem nie potrzebujesz, będziesz tylko pomagał mi się bronić. Masz przystęp do hrabiego łatwiejszy...
— Hrabia jest małomówny, a ja dosyć nieśmiały...
— Ja już trochę go poznałam — przerwało dziewczę, uśmiechając się — dzięki gołębiom... Pan powinieneś właśnie śmiałym być, bo on to lubi, a jeśli kto, to on się nieśmiałym nazwać może. Myśmy z tego powinni korzystać.
Mama przeczuwa w panu sprzymierzeńca mojego, dlatego może zechce go ztąd oddalić, a ja rozkazuje ażebyś został.
Tak — dodała uśmiechając się i podając mu rękę — nie dawaj się pan ztąd wyrugować, ja nie pozwalam.
To mówiąc wstała z ławeczki.
— A teraz — rzekła — czas, abym powróciła do mamy, pan staraj się widzieć z hrabią. Jeżeli mu co powie, uwiadomisz mnie. Pamiętaj, że tu o mnie chodzi, a ja go sobie za sprzymierzeńca przybrałam.
Dygnęła mu, skinęła i porzuciła przejętego tą rozmową, tak, iż w początku pozostał w miejscu jak wryty, wszystko to spadało na niego niespodzianie, nagle, potrzebował wejść w siebie, aby wiedzieć co ma począć...
Między nim a Musią, miłość prawie od lat dziecięcych trwała, coraz rosnąc i krzepiąc się. Nie mówili sobie, że się kochali, ale wiedzieli o tem dobrze. Rzęckiego oczy tylko zdradzały, ją poufałe z nim obejście się, słów dobitniejszych nie potrzebowali...
Ewaryst nie śmiał czynić projektów na przyszłość zuchwałych, bo nie miał oprzeć się na czem, ale mówił sobie, że ją kochać będzie, jej służyć do zgonu. Śmielsza Musia wprost układała przyszłość z nim i sto razy powtórzyła to sobie.
— Albo za niego, lub za nikogo...
Postępowanie dziewczęcia w tej chwili stanowczej lepiej niż wszystko świadczyło Ewarystowi, iż się dla niego nie zmieniła...
Lecz co było począć z sędziną, względem której zobowiązał się niejako.
Ona żądała od niego spełnienia ofiary, która mogła się nazwać powinnością, miała poczęści słuszność. Godziłoż się tę śliczną, pieszczoną istotę narażać na tak niepewne losy, jakie oczekiwały Rzęckiego... Ewaryst siadł znowu na ławie i zadumał się głęboko. Co miał począć?... Musia rachowała na niego. Sędzina wyzywała sumienie i mówiła do szlachetności?
Stał na rozdrożu pomiędzy obowiązkiem a przywiązaniem do niej!
Nie było, jak mu się zdawało, innego środka tylko z postanowieniem nie śpiesząc, znaleźć się biernie i czekać aż hrabia sam na jakiś krok stanowczy się zbierze.
Tymczasem Adalbert również był wplątany w tę intrygę sędzinej, nie pewien jak ma postąpić.
Upewniła go, że Musia życzyła sobie, aby Rzęckiego oddalił, tymczasem rozmowa z nią dowodziła wcale przeciwnie. Hrabiemu nie chciało się pozbyć Ewarysta, był mu sympatyczny i potrzebny.
Nie mogąc rozwikłać tych poplątanych kwestyj, o których napróżno kilka razy rozpoczynał rozmowę z Parolem, hrabia do stołu dnia tego przyszedł posępny.
Oprócz sędzinej nikt też ze współbiesiadników wesołym nie był, a wszyscy z początku siedzieli milczący. Musia zmagała się widocznie na udawanie trzpiotowatej wesołości, której nie miała.
Rozmowa rozpoczynana rozmaicie, nie szła... Hrabia prawie się nie odzywał, Rzęcki patrzał na talerz. Za wszystkich mówiła sama sędzina, co jej przychodziło zawsze z łatwością, lecz zdawało się jakby nikt nie słuchał.
Spróbowała rzucić jakąś aluzję do... wyjazdu Rzęckiego, którego hrabia (jak słyszała) miał wysłać niewiadomo dokąd...
Rzęcki podniósł oczy ździwione, a hrabia Adalbert szepnął, że nic o tem nie wiedział.