Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 133b 2.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

podkomorzynej, rękę Musi otrzymać. Udawał szlachcica, a w ostatnich czasach nikt na to pochodzenie dowodów nie wymagał. Grosza trochę przyzbierał... Nie był majętnym bardzo, lecz sędzianka nie miała nic oprócz tego co z łaski babci mogła otrzymać.
Gniewało go i do wściekłości doprowadzało, że tu na drodze swej spotykał Rzęckiego, który jako młody, przystojny, nieco wykształcony chłopak, mógł się łatwiej pannie podobać. Ztąd ku niemu nienawiść większa jeszcze.
Co do sędzinej i Musi, mówiliśmy jak się względem Leszczyca zachowały. Sędzina szeptała córce na ucho, że z nim „należy lawirować!” Musia zaś zaledwie raczyła dlań być grzeczną — tak dla niej był nieznośnym.
Śmierć podkomorzynej wiele zaszkodziła Leszczycowi — i tem się tylko pocieszał, że drudzy więcej jeszcze zostali poszkodowani.
Tak stały rzeczy, gdy od Zawistowskiej Leszczyc się dowiedział o kurach i gołębiach. Znał już Parola i wpadał na myśl, czy nie byłoby politycznem piękną pudlicę dostać, któraby Parola skorumpowała.
Kury i gołębie były też nie do pogardzenia! Drugiego dnia rano, zabiegliwy Leszczyc pobiegł do miasteczka, aby się zaopatrzyć w młode gołębie, które na strychu w baszcie wybornie się hodować mogły. O kurach na teraz mowy nie było.
Po pilnych badaniach, w mieścinie znalazł się tylko jeden zamożny mieszczanin Derewniak, który gołębie hodował i lubił. Leszczyc zakupił u niego, nie bez zabiegów i trudności, które z pomocą drew z lasu załatwić się starał, pięć par młodych, których wybrać dobrze nie umiał, nauczył się trochę jak z niemi obchodzie się było potrzeba i wieczorem już je na baszcie instalował postanawiając pracować, aby je sobie przyswoił.
Tymczasowo wedle instrukcyj, poprzewiązywał im część piórek u skrzydeł, aby daleko odlecieć nie mogły i do baszty się nazwyczaiły.
W gołębiach tych nic nadzwyczajnego nie było. Zawsze jednak przechodziły doborem stado ekonomowej, bo dwie pary były łapate, dwie białych pawiaków, a reszta wzrostem i siłą się odznaczała.
Leszczyc począł je karmić do zdechu, sam własną ręką zamykał je na na noc, od kun druty pozaprowadzał i razem z chłopcem czuwał nad niemi.
We trzy czy cztery dni potem, hrabia pomijając basztę, gdy szedł na plebanję, spostrzegł uwijające się tu gołębie i przystanął.
Leszczyc był na czatach.
Spytał Adalbert chłopca do kogo należały gołębie, ale nim ten odpowiedział, nadszedł sam łowczy, tłumacząc się i uniewinniając z dopuszczonego nadużycia, iż śmiał tu trzymać gołębie, ale bardzo je lubił!
Ofiarował się jednak na rozkaz pański natychmiast pozabijać wszystkie.
Hrabia aż syknął, spojrzał koso, bo mimo prostoduszności swej fortelu się domyślił i rzekł zimno:
— Gołębie te nikomu nie szkodzą.
Z obawy aby nie był przez kogo zdradzonym, iż dopiero teraz sprowadził gołębie, dodał Leszczyc, że za życia podkomorzynej, która nie lubiła ich, musiał się od hodowli wstrzymywać.
Figiel ten nie oszukał hrabiego, śmiał się w duszy z pochlebcy, ale słabość miał taką do tego ładnego ptactwa, że nazajutrz rano umyślnie do baszty przyszedł dla rozpatrzenia się i radził łowczemu jak tu je należało umieścić i jak się obchodzić z niemi.
Leszczyc pomiędzy innemi pomysłami chciał jaja dzikich dać wysiadywać swojskim i próbować hodowli turkawek.
Hrabia słuchał dobrodusznie, bawiło go to, iż łowczy sądzi, iż oszukuje... a on się nie dawał wywieść w pole. W istocie Leszezycowi marzyło się, że serce pańskie tem pozyska...
— Furfant na wielki kamień — mówił do siebie potem hrabia — ale dalipan rzecz zabawna... Parola ludzie mało w łapy nie całują, a gołębie powoli wejdą w Zakrzewie w modę.
Bawiło to tak hr. Adalberta, że historyjkę o gołębiach na baszcie zwierzył wieczorem Sokalskiemu, którego ona też rozśmieszyła...
Kamerdyner widząc, że hrabia jakoś się zdaje z losem swym godzić, osładzał mu go o ile możności.
Gdy spostrzegł, że go ta falanga familij zbyt umęczyła, czynił chorym i wszyscy naówczas całym ciężarem spadali na Fryczewską i pannę Felicję, a Adalbert bawił się z Parolem, czytał trochę swoje „Tysiąc nocy”, dumał i wykradał się do proboszcza.
Dla urozmaicenia, po chorobie nastąpiła rewizyta należna ks. Heljodorowi. Oparł się zrazu hrabia, lecz kamerdyner miał swe znaczenie, a rada jego była jakby rozkazem hr. Albina. Trzeba było w końcu jej usłuchać....
Raporta szły do Brodnicy regularnie od Sokałskiego i od hrabiego... Wspomnieliśmy już o głowie rodziny... Hrabia Albin, posiadacz dóbr bardzo rozległych, ale odłużonych, członek izby panów, radca tajny, ozdobiony gwiazdą jednego ze znaczniejszych orderów, piastował oprócz tego jakiś urząd dworski i należał do arystokracji austrjackiej, wśród której dobrze był widzianym.
Bardzo zręczny, zasad ostatecznie zachowawczych, ale giętki, wymowny gdy było potrzeba, milczący gdy mówić stawało się niebezpiecznem — liczył się do podpór tronu, chociaż tej podporze brakło podpory majątkowej.
Możność jego nie odpowiadała położeniu. Czynny, obarczony zawsze jakiemiś posłannictwami urzędowemi, mało miał czasu do zajmowania się powiększeniem fortuny... a tysiące okazyj do jej nadwerężenia. Żyć musiał na stopie jakiej położenie wymagało.