Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 107a 2.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kamerdyner począł się już śmiać na dobre...
— Gołębie i kury możesz sobie hrabia tu zaprowadzić — rzekł — jeżeli mu to do szczęścia potrzebne.
Adalbert stanął jakby uderzony tą myślą.
— Ba! — odparł — takich jak moje gołębi i kur... o takie nie łatwo. Pan Sokalski się na tem nie znasz... Takich czarnych łapatych i białych pawiaków nie łatwo gdzie zobaczyć...
To mówiąc spojrzał na Sokalskiego, zobaczył uśmiech na jego ustach, zawstydził się sam swej naiwności, spuścił oczy jak dziecko i zamilkł. Kamerdyner nie drażniąc go już, wyszedł po cichu, wydać rozkazy co do obiadu.
U pani Fryczewskiej siedziała jeszcze ciągle sędzina, ale miała zapewne coś z nią do pomówienia na cztery oczy, bo zwróciwszy się do Musi, szepnęła jej słówko na ucho, a dziewczę pierzchnęło natychmiast, niezmiernie uradowane z danej swobody...
Sędzina z córką tak często i tak zawsze długo tu przebywały, że Zakrzew i wszystkie jego kątki znały jak dom własny. Musia tęskniła pewnie za pięknym i w całym wiosennym blasku i rozkwicie stojącym ogrodem, bo wprost z ganeczku zamiast do oficyny, wbiegła na ścieżynkę, do szpalerów wiodącą...
Wiek szczęśliwy nie dozwalał jej być smutną, chociaż ten powrót do miejsc dawniej tak dobrze znanych, dziś obcych, mógłby ją był zachmurzyć... Podskakując jak ptaszę, dostała się w ciemną ulicę.
Kilkanaście zaledwie kroków postąpiła, gdy, jakby na zawołanie, ukazał się Ewaryst Rzęcki... Wybiegł z bocznej uliczki, w której czatować musiał. Twarz miał rozpromienioną, usta uśmiechnięte, mówić nie mógł ze wzruszenia, ale obie ręce ku Musi wyciągnąwszy, nim się zbliżyła, przyklęknął.
— Na miłość Boga! co pan robisz! Nuż kto zobaczy! Wstawajże natychmiast... Jak było można tak obcesowo...
Chciała mu czynić wymówki, ale na ustach jej zamarły, uśmiechnęła się łagodnie, pan Ewaryst rękę jej pochwycił i całował — całował.
Dziewczę wyrywało ją słabo...
— A! nareszcie widzę pannę Emmę — zawołał Rzęcki — o! mój Boże, jak długie wieki czekać było na to potrzeba...
— Nie wiem czy pan bardzo tęsknić mogłeś — przerwała Musia — miałeś dosyć do myślenia...
— A! prawda, kłopotów było i jest nie mało, ale co mnie one wszystkie obchodzą... — rzekł Rzęcki — kiedy myślą o pannie Emmie.
Musia wejrzeniem sympatycznem odpowiedziała tylko, szli powoli dalej ulicą.
— Widziałeś pan tego hrabiego? — zapytała.
— Kilka razy — począł Rzęcki, nie odwracając już od niej wejrzenia — zawoływał mnie do siebie, rozmawiał, wypytywał. Nie mogę inaczej powiedzieć, tylko że był dosyć uprzejmy... ale na to wiele rachować nie można. Ze wszystkimi jest tak samo...
— Cóż to za człowiek? — spytała Musia.
— Nieumiem pani powiedzieć — cicho szepnął Rzęcki. — Grzeczny, łagodny, nieśmiały prawie, ale ludzie tu wszyscy twierdzą, że temu obejściu się łagodnemu i pozornej dobroci jego wierzyć nie trzeba...
— Dla czego?
Ewaryst nie odpowiedział...
— Na długo tu panie? rzekł po chwili.
— Niewiem, niewiem — poczęła Musia. — Mama powiada, że siedzieć będzie dopóki nas nie wypędzą... dopóki coś tam nie wyrobi... bo miała obietnice i zapewnienie od nieboszczki... Ja się gniewać nie będę — szczebiotała dalej — jeśli w Zakrzewia posiedziemy...
A! żebyś pan wiedział, jak mi po nim tęskno było...
— Po Zakrzewie? Spytał Rzęcki. Musia się trochę nasrożyła.
— Po ogrodzie, po domu, po tem życiu tak miłem, jakie tu pędziłyśmy! nieboszczka babcia mnie tak kochała — mówiła Musia. — Było nam tu dobrze...
— A, panno Emmo — rzekł Ewaryst — na tych co kochają nigdy pani zbywać nie będzie... Nie jedna podkomorzyna tu tak ją kochała...
Musia się obejrzała niespokojnie, po za szpalerem szelest jakiś słychać było...
Zawróciła się ku pałacowi...
— Muszę iść do oficyny — rzekła — tam już mama niespokojna gotowa czekać na mnie... A gdy nas kto razem zobaczy...
— To co? — odparł Ewaryst żywo — przecież nie grzechem jest, że ja panią spotkałem i przywitałem...
Musia mu pogroziła... Szli teraz, wymknąwszy się ze szpaleru, pomiędzy klombami ku oficynie. Była to taż sama, w której końcu mieszkał Rzęcki.
Rozmowa cichszą się stała i poufalszą. Musia nie śpieszyła bardzo; oglądała się bojaźliwie niekiedy, czy ich kto nie podpatruje, ale nie widać było dokoła nikogo...
Ewaryst odprowadził ją tak do samych drzwi, skinęli sobie poufale głowami i Rzęcki cofnął się szybko...
W dali widać było z po za szpaleru wyglądającego Leszczyca, który natychmiast skrył się w gęstwinie ogrodowej.