Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 106a 2.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ko. Dla wszystkich on taką samą zagadką — ni z pierza ni z mięsa... kto go wie czem się w końca okaże!?
— Cicho, cicho — przerwała Fryczewska — przecież wypędzać nas ztąd nie myśli — to już dobrze... Za to pana Bogu dziękować...
— Byle słowa dotrzymał — szepnęła panna Felicja, poruszając ramionami.
Byłyby tę rozprawę o domniemanym charakterze hrabiego przeciągnęły zapewne, gdyby jedna z sierotek służebnych, których nieboszczka podkomorzyna utrzymywała z pół tuzina, nie przybiegła dać znać, że pani sędzina Pardwowska z córką przyjechała i — niepytając nikogo ulokowała się w oficynie, w której dawniej za życia podkomorzynej mieszkać była zwykła.
— Otóż masz! nie mówiłam! — wykrzyknęła panna Felicja kwaśno — zaczyna się procesja. Byłabym o zakład poszła, że Pardwowska, numer pierwszy, innych wyprzedzi.
Staruszka palce położyła na ustach, hamując w czas siostrzenicę, gdyż w progu już zapowiedziane panie się pokazały.
Przodem biegła nie szła, małemi kroczkami, niesłychanie chuda, mała i płaska, sucha, skóra tylko i kości — z żółtą twarzyczką trupiej główki — sama pani sędzina, z otwartemi szeroko rękami, przypadając do kolan staruszki.
Postać ta mówiła tak o sobie, że dość na nią spojrzeć było, aby się domyśleć charakteru. — Było to żywe srebro (tak ją zwano), które nigdy na chwilę, spokojnie się utrzymać nie mogło... Język jej nie spoczywał na chwilę...
Tuż za nią powolniejszym krokiem, zręczne, ładniuchne, świeże, pełne wdzięku młodocianego, z różową twarzyczką, przypominającą matkę, ale nieskończenie piękniejszą — postępowało uśmiechając się dziewczę strojne bardzo, pieszcząco wyelegantowane. Była to córeczka sędzinej, Emma, pospolicie zwana Musią.
Chociaż pokrewieństwa między matką a córką domyśleć się było bardzo łatwo — ostatnia czyniła wrażenie daleko milsze, sympatyczniejsze, miała w sobie coś dziewiczego, szczerego niemal dziecinnego.
Była to cudowna laleczka, na której wzrok z przyjemnością spoczywał i z trudnością się od niej mógł oderwać. Można się było domyślać, że gdziekolwiek się ona pokazała, musiała zdobywać serca i zawracać głowy.
— Otóż ja znowu u nóżek twoich, moja łowczyno — prędko cieniuchnym głosikiem znużonym zaczęła trzepotać matka, podchodząc do staruszki, która grzecznie, ale nieco zimno ją witała...
„Pod twoją obronę, uciekamy się” — dodała pokazując na stojącą tuż córkę, która, wedle zwyczaju i instrukcji sięgała po rękę łowczynej do pocałowania.
Hrabia — ten straszny hrabia nadjechał, słyszę, a testamentu jak niebyło tak niema...
Ależ to nie może być aby ten jeden jakiś obcy człek miał wszystko zagarnąć, a wszystkich z próżnemi puścić rękami! — Moja dobrodziejko — co to za człowiek! co on myśli!
Sędzina raz puściwszy kołowrotek wstrzymać go już nie mogła. Znano ją z tego. Pytała, i nieczekając odpowiedzi, coraz nowemi zarzucała zapytaniami. Łowczyna, nawykła zapewne do tego, czekała cierpliwie aż przejdzie burza.
Gdy naostatek Pardwowska na chwilę nie ucichała, Fryczewska powoli i cicho zaczęła.
— Hrabia tylko co wyszedł ztąd... Niemogę inaczej powiedzieć, tylko że się łagodnym zdaje i skromnym człowiekiem. Pańskiej powierzchowności nie ma... Lat średnich, nie tak już młody...
— Żonaty? — wtrąciła pośpiesznie sędzina.
— Powiadają, że nie — z nieznacznym uśmieszkiem odpowiedziała Fryczewska.
Sędzina zmęczona przysiadła, niesłysząc jak panna Felicja w nawiasie dodała.
— Nie żonaty, ale ma pudla faworyta!!
Dowcipu tego nikt nie ocenił...
— Moja łowczyno, dobrodziejko, łaskawczyni, — ciągnęła dalej sędzina, której siły powróciły — mów, zlituj się! Goreję z ciekawości. Co słychać? co mówią? Z kim się widział? Poznał się już z proboszczem, był tu kto z sąsiadów?
Musia roztargniona tym czasem po pokoju oczkami biegała, dla niej hrabia zdawał się dosyć obojętnym.
Fryczewska uśmiechała się.
— Moja sędzino — rzekła — nie pytaj mnie o nic, jak tak jak nic nie wiem. Choroba mnie przykuwa do krzesła; a zdaje mi się że i Felisia i drudzy co hrabiego widują, nie wiele więcej nademnie powiedzieć mogą. Nie łatwy do poznania!!...
— Jąkto? nawet panna Felicja? — odwracając się ku niej zawołała chuda pani — panna Felicja, która ma wzrok tak trafny?
— Oh! — ruszając ramionami oddowiedziała zagadnięta. — Ja też mało widziałam tego pana... ale pudel bardzo ładny.
Wzmianka o pudlu zmięszała sędzinę, która zamilkła, poruszając się tylko niespokojnie na siedzeniu...
Westchnęła.
— Przyznam się łowczynie, dobrodziejce — rzekła — że jechałam tu w nadziei, iż znajdę położenie trochę wyjaśnione.
Ulokowałam się w oficynie na dawnej kwaterze — Mój Boże! co za wspomnienie — o małom się nie rozpłakała... Ja, tutaj — jak gość, jak obca!! — ach! to okropne.
Rękę przyłożyła do serca.