Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 105a 1.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wszystko to dobrze, pięknie — odparł kanonik — ale to nie przeszkadza abyście u mnie postnego kleiku i karasia nieskosztowali. Tymczasem postaramy się wam i podróż dalszą ułatwić.
Mam sprytnego chłopaka, który na wieś pobiegnie i furkę wyszuka. Spoczniecie u mnie.
Chciał się wymawiać wikary, ale nic niepomogło, ks. Solina rad gościowi, rozmowie, wiadomości o ks. Semenowiczu, pociągnął ks. Kaliksta na plebanję.
Przy bardzo skromnym postnym obiadku rozmowa potrąciła i o łowczego Leszczyca. Kanonik mówiąc o nim z pomiarkowaniem — bolał że nie miał tu przyjaciół i pozyskać ich się nie starał.
— Wiem ja o tem — odparł wikary. — Znam go od bardzo dawna i radbym na inną drogę skierował. Starania moje dotąd jednak nadaremnemi były. Dziś, widziałem się z nim bardzo krótko. Sądziłem że śmierć pani podkomorzynej wywoła tu zmiany, a Leszczyc sobie może gdzieindziej miejsca szukać będzie musiał — ale, z tego co mi mówił, wnoszę, że spodziewa się na posadzie utrzymać.
Proboszcz głową potrząsnął.
— Kto to dziś wiedzieć może jak się tu rzeczy obrócą? — rzekł. — Nowy dziedzic, człowiek, zdaje się, dobroduszny i skromny, dopiero się rozpatruje w tem co na niego spadło...
Bóg wie! Bóg wie! nikomu źle nie życzę, ale gdyby się Leszczyc utrzymał, boją się, że wielu innych wyleci, co rodziny mają... Gryzie się ze wszystkimi...
Ks. Kalikst unikał dalszej w tym przedmiocie rozmowy, po obiedzie doszła furmanka ze wsi i z pomocą proboszcza, nakarmiony przez niego, wikary puścił się w dalszą drogę... Nazajutrz powróciwszy do baszty Łowczy, dowiedział się od Misiuka, że brat na probostwie odpoczywał, co go w wielką pasję wprawiło...




Wiadomość o przybyciu spadkobiercy do Zakrzewa — rozpierzchłą dalszą rodzinę podkomorzynej, jej rezydentów, protegowanych, wszystkich którzy się czegoś po niej spodziewali, poruszyła i zaniepokoiła.
Wstąpiła w nich, na niczem nie oparta nadzieja, że może ten nieznany, a tak od losu ubłogosławiony człowiek, którego hrabiowski tytuł zdawał się możnego z siebie zapowiadać pana — zechce choć w części spełnić to, co śmierć nieboszczce dokonać nie pozwoliła...
Każdy z tych zawiedzionych myślał, że może mu się coś dla siebie uda wyzyskać. Ich zdaniem, odziedziwszy tak znaczne posiadłości, coś był powinien dla ubogiej familji uczynić.
Rodzina ta zubożała, wprawdzie bardzo słabemi węzłami była połączona z nieboszczką podkomorzyną, a niektóre, liczące się do niej osoby z trudnościąby były mogły dowieść rzeczywistej koligacji, ale przyjmowanie, pobyt w Zakrzewie, datki podkomorzynej, starczyły za inne tytuły.
Poczciwa staruszka wszystkich ugaszczała, a może i obiecywała więcej niż mogła uczynić...
Począwszy od łowczynej Fryczewskięj, która się także do familji zaliczała, a z nieboszczką razem wychowywała się i znaczniejszą cześć życia spędziła, od panny Felicji, która była z nią spokrewniona, osób będących na liście kandydatów do obdarzenia, liczba znaczna bardzo groziła najazdem na Zakrzew.
Gromadka ta, zamiast się połączyć w jedną falangę, działała każdy na swoją rękę. Tajono się z nadziejami przed sobą, wypierano podróży do Zakrzewa i wszelkich starań, ale wszyscy zamierzali tu szczęścia próbować, wzajem na siebie nieufnemi patrząc oczyma.
Zbyt dobre i miękkie serce podkomorzynej, podeszły wiek potrzebujący towarzystwa, rozrywki,