Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 087a.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A o cóż się waćpana pytał? ciągnął dalej ks. Solina.
— Naprzód o mnie samego, potem potroszę, o gospodarstwo, o nieboszczkę panią...
— O testamencie naturalnie mowy nie było dołożył proboszcz.
— Nie, chociaż z pytań o nieboszczkę panią, można się było domyślać, że coś może o nim zasłyszał, rzekł Ewaryst.
Zamyślił się ks. Solina...
— Kto inny mu o tem powie — zamruczał. — Tymczasem ponieważ waćpanu odprawy nie dano, dobre i to — może się dawni oficjaliści utrzymać potrafią, co — daj Boże. Westchnął staruszek...
— Jak wygląda? — zapytał.
Ewarystowi koncept przyszedł do głowy.
— Tyle powiem tylko, że kamerdyner, którego przywiózł z sobą, daleko więcej pańską ma minę.
Proboszcz podniósł oczy i wyraz twarzy poświadczył, że odpowiedź nie w smak mu była.
Znowu chwila milczenia nastąpiła dosyć długa.
Panna Felicja westchnęła — Ewaryst spuścił oczy — ks. Solina, jakby nagle coś sobie przypomniał, po kieszeniach szukać zaczął czegoś, dobył tabakierkę okrągłą, długiem używaniem nietylko wygładzoną, ale miejscami do żywej skóry wytartą, otworzył ją, zanużył palce głęboko i począł chciwie ciągnąć, dobyty z niej proszek zielony.
Była to owa niewymyślna, tak zwana Sam pan tre (Sam pan trze), uchodząca za najsmaczniejszą i najzdrowszą.
— Tak! tak! — odezwał się odetchnąwszy po nakarmieniu nosa i chowając starannie tabakierę — takie są ludzkiego życia koleje. Zawody! rozczarowania...
Wszystko z rąk Opatrzności potrzeba przyjmować z poddaniem się woli Bożej — bo Bóg jeden wie co na nasz pożytek duszny i doczesny wyjść może.
Kazanie to króciuchne, Ewaryst i panna Felicja przyjęli w pokorze ducha — proboszcz się zadumał.
— A dalejże co? — przebąknął. Nie słychać więcej nic?
— Dotąd, nic — rzekł Ewaryst.
W tem drzwi otworzyły się raz jeszcze, ale żywiej i gwałtowniej niż przy wejściu panny i proboszcza, wpadł raczej niż wszedł do izby mężczyzna ani młody ani stary, lat średnich, ubrany dosyć starannie i czysto, jakby gotował się stawić, lub powracał od hrabiego.
Należało się tego domyślać.
Człowiek ten wyglądał dosyć osobliwie, twarz miała wyraz nieprzyjemny, ruchy żywe i gwałtowne naturę jakąś dziką oznaczały.
Krótko ostrzyżone włosy twarde, jeżyły się na czaszce guzowatej i nieforemnej — czoło wydatne było ale niskie. Pod niem umieszczone głęboko oczy małe, ruchliwe były i świecące. Nos niekształtny, przyklapnięty, szeroki, usta wąskie, zagryzione, policzki, na których porostu było skąpo, cera oliwkowa — dopełniały fizjognomji, która się ani podobać ani sympatji obudzać nie mogła.
Spryt i energja nadawały jej znaczenia.
Był to leśniczy Leszczyc, który na dworze podkomorzynej, za jej życia, równie jak Kręcki, zajmował stanowisko wydatne, ale w jawnym z nim zostawał antagonizmie.
Jakim sposobem umiał sobie jej względy pozyskać — nikt tego nie potrafił wytłumaczyć, dziwiono się i ramionami ruszano.
Ale faktem było, że nieboszczka mu wierzyła, chętnie się nim posługiwała, wybierała go, również jak Ewarysta do poufnych misyj — i niedawała sobie wyperswadować, że na ufność niezasługiwał... że o sobie tylko pamiętał... Wszystko co żyło i około nieboszczki się kręciło, nie cierpiało Leszczyca, starało się napróżno go pozbyć, przyjaciół niemiał wcale. Tłumaczono sobie słabość staruszki tem, że przez jakąś rachubę fałszywą, obawę aby nie być oszukaną, potrzebowała informacji zasiągnąć ze źródeł różnych i słuchała równie chętnie Ewarysta, panny Felicji, jak Leszczyca...
Rodzina podkomorzynej na równi z domownikami obawiała się i brzydziła Leszczycem — ale pomimo to podkomorzyna go broniła, i niechciała ani odprawić, ani wyrzec się posług jego.
Leśniczy dumny tem zwycięstwem, sam jeden przeciwko wszystkim stawił czoło. Na pozór wojny jawnej nie prowadził z nikim, lecz że donosił, szpiegował, i mścił się, na to miano poszlak i dowodów mnóstwo...
Był więc, tu na dworze — sam jeden, jak palec.
Zobaczywszy w progu Leszczyca, który niezwykł był do Kręckiego przychodzić nigdy prawie, proboszcz i wszyscy zasępieni spoważnieli.
Przewidywano, że przybycie jego musiało mieć znaczenie — obawiali się wszyscy aby, tak jak umiał sobie pozyskać podkomorzynę, nie zabiegł też innym drogi w łaskach nowego pana grafa.