Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 0172.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Chodząc od dworku do dworku miał zręczność zasięgnąć wiadomości o hrabi, o którym, chociaż w ogóle odzywano się z pochwałami, poruszano jednak ramionami i po cichu każdy dodawał, że był trochę dziwak i dziecinny.
Uśmiechano się z Parola, z którym łapano go na rozmowach, z miłości dla kur i gołębi. Szulcowi się to podobało.
— Aleście się, niewdzięczni, cieszyć powinni z tego, że ma takie niewinne upodobania! Wolelibyście żeby grosza był chciwy, albo rozpustnik? Stary kawaler, do czegoś się przywiązywać i coś lubić musi.
Czemżeby żył? Wierzcie mi, gdy spotkacie człowieka, który do niczego smaku nie ma i nie choruje na jakieś amatorstwo, to się go obawiajcie.
To dobry człek być musi!
Sędzina, która za życia podkomorzynej posługiwała się nieraz Szulcem, aby sobie coś od niej wyjednać i była dla niego z nadzwyczajną admiracją, skorzystawszy z jego przyjazdu, zaprosiła go do siebie na konferencję. Musi w oficynie nie było, wybiegła do ogrodu.
Szulce dla kobiet niezmiernie powolny i grzeczny stawił się do pani Pardwowskiej.
— No, cóż mi tam asindzka powiesz tak bardzo ważnego — odezwał się — słucham, służę.
— Konsyljarzu, dobroczyńco mój — poczęła pytlować sędzina, która krzesło sobie przysunęła do niego, aby najmniejszego słowa nie stracić — wyglądałam ciebie z upragnieniem niewysłowionem. Mam w tobie ufność, potrzebuję rady... Widziałeś hrabiego?
— A jakże, miałem to szczęście.
— Co mówisz o nim?
— Lepszego, gdybyście sobie na urząd wypisali, mieć nie mogliście — rzekł doktor. — Zdaje się być doskonały człowiek, miękki i słodki, jak toruński piernik.
Sędzina patrzała mu w oczy natarczywie.
— Nie zdradzisz mnie? — szepnęła przysuwając się bliżej jeszcze.
— Ja? — uśmiechnął się Szulce — a kogóżem ja kiedy zdradził?
— Ale bo, widzisz, idzie tu o rzecz największej wagi! o los, o szczęście tej drogiej Musi — mówiła sędzina. — Wystaw sobie, Musia, mimowoli, nie myśląc o tem, oczarowała, rozkochała tego hrabiego. Patrzę na to, mam oczy, znam się na tem, słowo ci daję on szaleje za nią, robi z nim co chce.
Sędzina ręce załamała.
— Ale, cóż po tem? głupie dziecko, zamiast z tego korzystać, zapewnić sobie przyszłość, mnie, familji, ona się durzy z tym Ewarystem, z tym przybłędą Rzęckim... no... i szczęście z rąk wypuszcza.
Doktor się zdziwił.
— Hrabiego raz widziałem w życiu — rzekł — powolna, dobra jakaś natura, ale mi się nie widzi skłonnym do zakochania.
Sędzina mówić mu nie dała, przerywając nade gwałtownie.
— Konsyljarzu! ja jestem kobietą! mam oczy! Człowiek wstydliwy, skromny — ale, powiadam ci, zakochany po uszy! Co rana biega do ogrodu pod pozorem gołębi i godzinami siedzi byle na Musię patrzył i głosu jej słuchał.
No, a ta — proszę cię — ta przy nim niemal mizdrzy się do Rzęckiego, poleca go jeszcze — i coby miała korzystać ze słabości.. coby miała go pochwycić — niemal odpycha... Ty wiesz jak ja to dziecko kocham, nie śmiem się jej sprzeciwiać, a serce mi pęka....
Mogłaby być panią, hrabiną i szczęśliwą.
Szulce zrobił minę dziwną.
— Ale, kochana sędzino, Musia nie ma lat dwudziestu... a temu pewnie do pięćdziesięciu niedaleko... Mężczyzna niepokaźny, niepiękny...
— A! — przerwała sędzina żywo — co znaczy piękność? co warta nasza młodość? Do niego się doskonale przyzwyczaić można, ale majątek, tytuł, pozycja w świecie...
— Sędzino dobrodziejko, mamże przypomnieć, że one nie zawsze dają szczęście?
— Ale człowiek przytem dobry, łatwy! — szeptała Pardwowska — Musia by go prowadziła na niteczce. Byłaby panią w domu w całem znaczeniu tego wyrazu...
— A cóż ja mogę poradzić na to, jeśli go nie chce? — spytał doktor.
— Gdybyś jej myśl poddał, szepnął — rzekła sędzina. — Mnie ona usta zamyka. Gdy chcę jej o tem mówić, gdyby kilka osób zwróciło na to uwagę, że wielkie szczęście ma w ręku, uczyniłoby to na niej wrażenie.