Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 0124 2.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wna od niego unikały i wzajem na siebie koso patrzyły. Zamilkł przybity. Pasji i gniewu nie chciał obudzać, a pomady, której używał nie był pewien, czy będzie hrabiemu znośną.
— Ha! — odezwał się po głębokim namyśle — cóż robić w ostatku!... Zatrzymać się tu muszę w jakichkolwiek warunkach. Może hrabiemu przejdzie ta hypokondrja, a pan będziesz tak łaskaw zaprotegujesz mnie i wyrobisz posłuchanie.
Odetchnął nieco.
— Widzi pan — dodał, poufnie obracając się ku Sokalskiemu — tu nie idzie właściwie o mnie, ale o interes, mogę powiedzieć całą ludzkość obchodzący! Mam w kieszeni wynalazek, który może zmienić postać świata... Dla siebie ja nie potrzebuję tak dalece, ale dla mojej inwencji...
Sokalski, jako profan, stał zimny.
— Widzi pan — kończył rozgrzewając się muzyk — nieśmiertelną sławę mogę i zyskać i dać... mogę się stać dobroczyńcą rodu ludzkiego... Chodzi tylko o to, aby mieć za co ręce zaczepić. Niech mi pomoże... Zyska sobie imię...
Kamerdyner nic nawet na to nie odpowiedział.
Czuł August Feliks, że dalsze naleganie byłoby zbytecznem, a chwila cofnięcia do oficyny nadchodziła. Wstał powoli, obejrzał się. Brakło mu jeszcze czegoś.
— Za pozwoleniem — dodał, uśmiechając się do Sokalskiego. — Pójdę do oficyn... ale czy nie mógłbym kilka cygar skarbowych otrzymać, bo widzę, żem je z sobą wziąć zapomniał...
Dla pozbycia się dobroczyńcy rodu ludzkiego, Sokalski dałby był chętnie ich setkę — pośpieszył więc służyć własnemi. Muzyk wziął ich kilka, ukłonił się i wyszedł nareszcie.
Tymczasem przybycie Augusta Feliksa nie uszło niepostrzeżone... Panie Pardwowska i Trocka wiedziały już o tym kuzynku nie miłym, a długie jego zatrzymanie na pokojach obudziło niepokój.
Godziły się obie na to (a zgoda między niemi rzadką była) że ten muzyk był zakałą familji, gdyż dowiedziono, że dawał lekcie fortepianu żydóweczkom, a dwa razy do roku, co najmniej, występował na jarmarkach, zawsze z tym samym koncertem Hummla a moll i nokturnami Fielda... i chodził sam sprzedawać bilety na nie.
Sędzina miała małą odłużoną wioseczkę, pani Trocka cząstkę we wsi, obie one zwały się i liczyły obywatelkami, gdy tymczasem ten kuzyn, utrzymywał się nędznie z zarobku i wyrobku... To było oburzającem.
Ani jedna, ani druga z tych pań, nie śmiały występować jawnie przeciwko niemu, ani mu zbrodni tej wyrzucać w oczy, ale unikały go i brzydziły się nim. Sędzina oświadczała otwarcie (gdy go nie było), że na jej pomoc wcale rachować nie mógł.
Wyszedłszy z pałacu muzyk namyślał się czy ma naprzód złożyć uszanowanie Fryczewskiej, czy cofnąć się na drzemkę i medytacje do oficyny... Pierwsze zdawało się właściwszem, łowczyna mogła mieć wpływ i znaczenie.
Znalazł tu nie ją jedną, ale całe towarzystwo przy poobiedniej kawie ze śmietanką — i powitał je tak wesoło i raźnie, jak gdyby rozmowa z hrabią najszczęśliwiej mu się powiodła.
— Wracam właśnie — rzekł — od hrabiego kuzynka.
Spoglądał pożądliwie ku kawie i sucharkom.
— Jak wiadomo państwu jest cierpiący, niedysponowany — ale, mimo to, jak mnie serdecznie, mile, poufałe, bratersko przyjął, nie umiem opisać... Musiałem mu całe moje życie treściwie skreślić... Człowiek co się zowie znakomity — a głowa!... co za głowa!... Gdyby nie ta hypokondrja!...
Kobiety spojrzały po sobie, gdyż o chorobie tej nie wiedziały...
Pan August przymówił się do kawy, którą mu podano, i wziął się do niej tak jakby świeżo obiadu nie jadł.
Hrabia, dzięki opiece Sokalskiego, zabezpieczony od napaści, mógł dnia tego w towarzystwie Parola spędzić wieczór spokojnie; chociaż, położenie w jakiem się znajdował w najwyższym stopniu go drażniło... i czyniło nieszczęśliwym. Wieczorem, siadł poufny list pisać do hrabiego Albina, jako zwierzchnika i głowy rodu, zdając mu sprawę z czynności i wyrażając życzenie aby testament mógł się znaleźć, a on zwolnionym był od sukcesji, której wcale nie pożądał.
Gotów był natychmiast do swoich regestrów, dworku, skromnej pensyjki i dawnego powrócić życia.
Nazajutrz rano korzystając ze swobody, nim Sokalski nadszedł go wziąć pod swoją kontrolę, wymknął się z pałacu na ogród.
W sprawach religji hr. Adalbert był posłusznem dziecięciem kościoła — zachowywał wszystkie jego nakazy i przepisy — ale bez zbytniej gorącości ducha. Pościł, modlił się, spowiadał, modlitwy odmawiał skrupulatnie, nigdy myślą zuchwałą nie świdrował głęboko, nie badał tajemnic, sądząc, że rozwiązywanie ich nie należało do niego, walczyć też nie potrzebował z wątpliwościami. Była to dusza spokojna w zgodzie zupełnej z przykazaniami bożemi...
W tej chwili jednak, zagrożony zmianą życia gwałtowną, która mu się groźną wydawała — hrabia uczuł potrzebę zakołatania o ratunek do Boga.
Pierwszy raz oddawna modlitwa nie obowiązkową mu się wydała, ale pożądaną. Szukał w niej pociechy...