Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 0104 1.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ksiądz przypatrywał się mówiącemu z politowaniem i grozą razem.
— Mój bracie — odezwał się łagodnie — zła to radość gdy się człowiek cudzą szkodą cieszy. Daj Boże, abyś i ty nie doświadczył kiedy, jak boli urągowisko nieprzyjaciela...
Ale cóż to za zmiany zaszły — dodał ciszej — których nie rozumiem. Gdyśmy się widzieli ostatnią razą obiecywałeś sobie wcale co innego — rachowałeś na jakąś kuzynkę podkomorzynej, której serce chciałeś i spodziewałeś się pozyskać. Familja ci nie była tak nieprzyjazną — sądziłeś, że się z nią połączysz... Nie miałem w to wielkiej wiary, przyznam ci się, że się obawiałem tych zuchwałych myśli, ale ty zdawałeś się najpewniejszym swego.
Gdy to mówił, twarz Leszczyca coraz się groźniej marszczyła, ogorzałe policzki zarumieniały się mocno, począł drżeć i rzucać się niecierpliwie.
— Tak było — odparł — ale dziś o tem niema mowy. Te łajdaki zwodziły mnie i oszukiwały. Sędzina Szardwowska, której córunia głowę mi głupio zawróciła, uśmiechała się i dawała do zrozumienia, że bylebym jej u podkomorzynej pomagał, mogę się wdzięczności spodziewać. Panna trzpiot bałamuciła mnie, a ja stary wróbel dałem się wziąć na plewy...
Od tego czasu wszystko do góry nogami się przewróciło, dzięki temu gagatkowi Rzęckiemu, który mnie z łask sędzinej i panny wysadził... Ale ja jemu, i im wszystkim co mi w drogę włażą dam się we znaki. Poznają mnie oni... poznają!
Ksiądz nic nie odpowiedział, wciąż na brata spoglądając z politowaniem. Nim się zebrał usta otworzyć, leśniczy, któremu ta rozmowa nie była przyjemną, przerwał, głos podniósłszy.
— Tyś pewnie głodny. To bieda, bo u mnie zapasu żadnego nie ma, a baba ogień wygasiła i nim się zbierze co zgotować!!! Ja nie miałem w domu obiadować.
Chcesz kieliszek wódki z kawałem chleba, sera i kiełbasy?
— Radbyś się mnie pozbył prędzej — odpowiedział ksiądz ze smutnym ale łagodnym uśmiechem. — Wódki ja nie piję, a chleb i ser na głód mi starczą. Dziś post.
— Bo ja — przerwał niespokojnie Leszczyc, idąc do szafki w ścianie po chleb i ser które przyniósłszy postawił na stole — bo ja mam zajęcie pilne. Posil się, odpocznij, ja rychło na koń muszę i do lasu... Nie ma dozoru, we dworze zamięszanie, ludzie z tego korzystają...
Muszę się pilnować, abym miejsca nie stracił. Jeszcze tu mam co robić. W milczeniu, nieskwapliwie ksiądz się wziął powoli do skromnej przekąski nie odpowiedziawszy bratu.
Leszczyc tymczasem z kołka zdejmował strzelbę, torebkę i śpieszno się gotował do odjazdu, jakby na gościa wcale nie zważał.
— Jeżeli chcesz — mruknął w końcu — możesz tu sobie spocząć jaką godzinę, a choćby i na łóżku się położyć. Ja nie wiem nawet czy na noc powrócę, ale i ty nie masz co tu siedzieć długo...
Gość milcząc wciąż okiem litościwem patrzał na brata.
— Pozbywasz się mnie — rzekł poczekawszy nieco i widząc jak Leszczyc niecierpliwie się odziewał i zapinał. — Wola twoja, nie będę ci natrętnym. Wiem, że morały moje i nawracanie ci nie smakują, a jednak, Leonardzie, przydałyby ci się bardzo. Jako duchowny, a krwią z tobą najbliżej związany, choćbyś mnie odpychał, czuję się zmuszonym mówić ci słowa prawdy.
A! bracie! bracie! trapisz mnie... boję się o ciebie, nie prostą idziesz drogą.
Im lepiej ci się wiedzie, tem niepokój mój o ciebie rośnie, bo wiem, że w środkach nie przebierasz...
— Ale czego ty chcesz! czego odemnie chcesz? — ofuknął niecierpliwie łowczy. — Na kryminale mnie nikt nie załapał, nieskarżę się, daję sobie rady... Co ci zresztą do mnie!!
— Bratem jestem i duchownym, to dosyć... Słyszę, że się odgrażasz zemstą... że się skarżysz na nienawiść... to dosyć.
— At! głupim był, gdym się starał ich sobie pozyskać, a teraz gdy nienawidzą — swobodny jestem... Wolę nienawiść, bo mi ręce rozwiązuje...
To mówiąc Leszczyc biegał ciągle, zbierając się do podróży i znosząc co mu było potrzeba. Brat go nie wstrzymywał, ale sam się nie wybierał, czując się zmęczonym bardzo i potrzebując wypoczynku.
Rozmowa z nim przykrzyła się widocznie łowczemu, który więcej dla pozbycia się jej niż z potrzeby dom opuszczał.
— Spocznij sobie tu — powtórzył, czapkę wkładając — ja muszę do lasu... A gdy będziesz powracaj, jeżelibyś tu w Zakrzewie kogo spotkał, bo teraz i proboszcz i wiele innych osób około dworu