Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 0077 2.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żby, albowiem przyzwoitszego, lepiej wychowanego, rozumniejszego i przywiązańszego psa nad niego — świat i korona polska, jak mówił Szczepan, nie widziała.
Trzeba było mu się przypatrzeć, gdy, oczekując na powrót pana, siadywał we drzwiach poważny, zamyślony, z głową zwróconą w tą stronę, z której Adalbert miał przyjść, rozumnemi oczyma badając drogę, a jeszcze rozumniejszym nosem wietrząc zdala Adalberta; albo gdy z nim razem wszedłszy do pokoiku, z oczów mu czytał co musi zaaportować i jak się znajdować, stosując do pańskiego humoru.
Parolowi można było, ściśle biorąc, dozór domku powierzyć, posłać go, rozmówić się z nim niemal jak z człowiekiem. Umiał rozumny pies hamować wybuchy radości, a z obcymi obchodził się z nieporównanym taktem.
Adalbert, oprócz tego psa ulubionego, miał najukochańsze swe gołębie i kury, których hodowla go niezmiernie, namiętnie zajmowała. Tu trzeba było widzieć Parola, gdy, hamując uczucie zazdrości, w czasie zabaw z gołębiami i kurami, siedział zdala, aby ich nie płoszyć, posłuszny i napozór obojętny, z mocą ducha do podziwu. Wiedział on, że w serca pańskiem musiał dzielić zajmowane miejsce z ptactwem i godził się rozumnie z tą dolą swoją, nigdy panu nie dając uczuć, ażeby miał żal do niego.
Kury i gołębie zresztą znały tak Parola, iż się go nie obawiały, a gdy zuchwalsze (zwłaszcza kwoczki z kurczętami) odpędzały go, pies odchodził, nie okazując gniewu, nic obnażając zębów...
Dla Parola, jak dla pana jego, pora młodości przeszła już była, ustatkowali się, pogodzili z życiem i stali się filozofami praktycznymi. I on i Adalbert mieli te fizjognomje stworzeń średniego wieka, spokojne, zaokrąglone, i biegiem życia przejednane, które po burzach młodości przychodzą ku wieczorowi życia.
Adalbert nic więcej teraz nie pragnął nad to, aby się nic w jego położeniu nie zmieniło i żeby w szczęśliwym spokoju, pod tą strzechą ubogą dożył dni ostatka.
Pokój i cisza były jego ideałami. Hrabia Albin, który żył w święcie wielkim i mógłby go był wprowadzić łatwo do niego, wprędce się przekonał, że kuzyn nie był stworzonym do — wysokich progów.
Z pałacu uciekał gdy byli goście, a cisza jego dworko, samotność z gołębiami, kurami i Parolem najmilsze mu były.
Umysłowo poczciwe człeczysko, choć nie było upośledzone, choć miało zdrowy rozum, pogląd nader trzeźwy na stosunki — nie chciało się wzbijać wysoko. Myśli jego obracały się w dosyć szczupłych granicach... Czytywał mało, a najulubieńszą jego lekturą były „Tysiąc i jedna nocy“, które zwolna przebiegając, gdy stanął na tomie ostatnim, powracał do pierwszego.
Małomówny w ogóle, gdy się odezwał Adalbert, zawsze do rzeczy coś umiał powiedzieć i słowa jego działały uspakajająco...
Zwali go jedni filozofem, dziwakiem drudzy, ale szanowali wszyscy, a hr. Albin, wychowanice wielkiego świata, jedna ze świetnych gwiazd wiedeńskiego dworu, cenił go wysoko, kochał nawet po swojemu, czasem mówił, że mu zazdrościł.
Wyśmiewano jego fantazję niewinną hodowania kur i gołębi — jego bojaźliwość i skromność — ale każdy starał się mu być usłużnym, i ten byt szczęśliwy — tak niewiele wymagający — czemś podsycić i przyozdobić.
Życie Adalberta płynęło uporządkowane, regularne, prawidłowo, bez niespodzianek, — właśnie tak, jak on sobie życzył. Rachował, sprawdzał rachunki, niekiedy zmuszony był do krótkich wycieczek, a naówczas powrót do dworku podwajał w nim rozmiłowanie w tem zaciszu...
Ku wieczorowi jednego dnia wiosennego Adalbert siedział na ganeczku, z Parolem i palił złe cygaro, do którego tak przywykł, że mu się doskonałem wydawało — gdy ruch około pałacu oznajmił mu, że hrabia Albin, którego się w Brodnicy spodziewano — przybyć musiał ze Lwowa.
W podobnych razach Adalbert zwykle nie stawił się natychmiast do pałacu, dawał jego ekscelencji wypocząć i dopiero nazajutrz rano szedł z powitaniem i raportem.
Godzina, o której zwykł był przybywać hr. Albin, zawsze prawie oznaczoną była. Adalbert zauważył, że na ten raz wcześniej niż zazwyczaj przyjechał — ale nie zmieniało to obyczaju, i pozostał na ławeczce z Parolem, nie sądząc, aby do pałacu był potrzebnym. Upłynęło niespełna pół godziny, gdy z wielkiem padziwieniem swem zobaczył aleją, pieszo idącego jakby ku dworkowi, hr. Albina.
Starszy od Adalberta, kuzyn jego zupełnie też inaczej wyglądał, i nic pomiędzy nimi pokrewieństwa nie dawało się domyślać. Adalbert był mały, twarz miał nie znaczącą, rysy dosyć pospolite i wyrazem dobroci tylko upięknione, gdy Albin słuszny, zręczny, na oko wyglądał na pana, ruchy i postawę miał wielce dystyngowane, oblicze klasycznej niemal piękności, a wiek wcale go nie zeszpecił.
Był to, jak powiadają — pan całą gębą... Obyczaje też miał pańskie, a nawyknienie do najlepszego towarzystwa, w najgorszem nawet zapomnieć mu się nie dozwalało.
Im bardziej hr. Albin zbliżał się ku dworkowi, a właściciel jego mocniej się w tem przekonaniu utwierdzał, że zmierzał ku niemu i do niego, tem niespokojniej poruszając się, mniej wiedział co ma począć.
I on i Parol wstali — szło o to, czy mieli wyjść naprzeciw tak dostojnego a rzadkiego gościa.
Trzeba albowiem wiedzieć, że jego ekscelencja zwykle wzywała Adalberta do siebie, a do dworku nie zaglądała nigdy prawie.