Strona:PL JI Kraszewski Wstęp do Kalendarza.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drugich, a gdy pochwycą cacko drogo okupione, już się niem znużyli i radziby go pozbyć. Na co skąpemu grosz którego nie używa, na co rozkochanemu namiętność, która go spali i zniszczy, na co mściwemu krew, którą kupuje zgryzotę?... Trudne to do pojęcia rzeczy...
Wyżej... jeszcze wyżej trochę wznieśmy się ponad tę ziemię i spojrzmy na człowieka jakbyśmy nim nie byli... Oto wychodzi z pieluch maluczki, rozgląda się, rozsłuchuje, uczy... poczyna marzyć, i pomimo tego co widzi, uparcie inaczej świat sobie wyobraża niż jest w istocie.
Doświadczenie usty zbladłemi mówi mu o życiu... nie słucha... przykłady krwawo piętnują się w jego sercu, nie zważa.., pada i kaleczy się i nie wierzy. Szał go porywa pierwszy... i szaleje dla kobiety... która uśmiecha się jemu, drugiemu, dziesiątemu, a w myśli dwudziestu czterem ich następcom... nic nie pragnie, jeno jej... otrzymał ją, został zdradzony, zabolał i życie pustką stoi... Co robić? ha! coś przecie począć trzeba... Po kobiecie, kocha konia, walczy z losem, durzy się napojem, szaleje rozpustą i rozprasza siły, i zjada się sam znęcając nad sobą... Przychodzi chwila znużenia, wyżycia, unudzenia... znów pustką stoi życie... Robi majątek? lecz kiedyż będzie miał go dosyć i zacznie używać? Najczęściej podobnym się staje nożownikowi, któryby zawsze robił ostrza, a nigdy niemi nie krajał. Majątek czyni go dumnym i rozwija pragnienie nasycenia miłości własnej... chce się wznieść, chce odznaczyć, ale jakichże ku temu używa środków? płaszczy się, przekupuje... poniża, pochlebia... i tak dalej... I to życie?!...
Wszystko niestety! ziemskie cele tylko... i po ziemsku w każdym z tych kielichów są gorzkie męty na dnie. Każda namiętność pożera potrosze tych nasion dobrych, które Bóg dał przy urodzeniu; każde pragnienie nasycone ściera z nas coś szlachetnego, a w końcu, gdy z łoża śmierci przyjdzie spojrzeć poza siebie, gorzej to jak dzień stracony... bo życie zmarnowane.
Z latarką Dyogenesa szukać potrzeba człowieka. Wychodzę, aby go znaleść i nie widzę... Ten? miałżeby to być człowiek przeznaczony do nieśmiertelności z Bogiem?... Nie pojmuję! dziwnie się przynajmniej usposabia do tej świetnej przyszłości! Zdaje się jakby zapomniał o śmierci i zabierał się do nieskończonego na ziemi żywota, tak sobie tu wygodne ściele łoże, tak dalekie snuje projekta, tak nigdy nie pomyśli, że gospodą jest tylko na tym błota kawałku; a gdy mu kto śmierć przypomni, marsem pogląda na natręta, milczy i zdaje się mieć to za nieprzyzwoite żarty.
Wczoraj zarobił kilka tysięcy, jutro ma wyspekulować kilkanaście.., klei fortunę... potrzebaż mu więcej?
— Do czego to cię prowadzi? pytam go.
— Jakto? będę bogatym.
— A dalej?
— Bogactwo daje siłę.
— Czy i nieśmiertelność? zdrowszym będziesz? spokojniejszym? kupisz li to lub inne życie?... Myślałeś li jak użyć bogactwa? Spojrzałeś kiedy na piękne niebo nad głową, na zieloną i uśmiechnioną ziemię pod stopy twojemi? Jam jest bogatszy od ciebie, bo w każdym listku trawy widzę skarby... bo w rosie mam brylanty... które Bóg sam zrzuca mi z nieba... bo mi świeci tęcza i błyszczy księżyc, na które ty spojrzeć nie masz czasu. Ale mówże mu o czem podobnem, uśmiechnął się, poświstuje i poszedł...
Idę dalej, i ten kręci się także żwawo... Czego szukasz człowiecze? — Władzy...
Nie pytaj go jak jej użyje, bo nie wie i nie myśli; chce władzy i potęgi. Wspina się, depcze drugich, podpiera braćmi, poświęca spokoj, godność, poczciwość, a gdyby mu się przyszło wytłumaczyć z tego co robi, nie potrafi... Namiętność jak druga, powiecie... a! czy nie głupsza od drugich?
Tamten leci za cielesną pasyą jakąś, i poprostu jest zwierzęciem; w nim już nie szukam nawet człowieka... Ten jeszcze udaje olbrzyma i czoło podnosi jakby w niem myśl mieszkała... a tam się wróble lęgną...
I tak wszyscy po trosze lecim nie wiedząc ku czemu i po co... a w górze płaczą nad nami aniołowie stroskani... i liczą godziny stracone...
Gdyby każdy z nas zrobił rachunek sumienia z upłynionego roku... co w nim byłoby śmiecia i plewy, a ile ziarna! — ile kąkolu i pośladów, a ile czystej pszenicy?
Rok, trzysta sześćdziesiąt pięć dni... kawał czasu!! Ale gdybyśmy się obrachowali ściśle, ile