Strona:PL JI Kraszewski Wstęp do Kalendarza.djvu/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Artykuł następny nadesłany bez tytułu, a mogący służyć za
Wstęp do Kalendarza
winien mieścić się na karcie pierwszej; lecz spóźniony, zajmuje miejsce jakie zastał w kolei[1].

Raz, dwa, trzy... dwanaście!! Północ i koniec roku! wieczne mu odpoczęcie!! Skończył się jak wszystko kończy się na świecie i poszedł w otchłań przeszłości ze swemi cnoty, grzechami, omyłkami, boleścią, i szałem...
Kawał czasu! kawał czasu! Rzadko kto z nas ośmdziesiąt takich przeżyje, a co to w nich chwil straconych i zmarnowanych! Naprzód weźmie ich kilka wiek dziecięcy, po którym nie mamy nawet wspomnienia... potem, ściśle się obrachowawszy, połowę pozostałą najmniej prześpim nocą i poobiedziem, dalej dużą część przepróżnujemy, przeczekamy, przebałamucimy; a koniec końców, licząc dzisiejszy wiek ludzki na lat ośmdziesiąt, potrąciwszy zeń dziesięć tylko na dzieciństwo, trzydzieści pięć na sen i drzemkę, piętnaście na chwile próżnowania i drobne rozchody powszednie, z ostatnich dwudziestu, dziesięć jeszcze na czcze obowiązki towarzyskie, kuchnią i ceremoniał życia, ośmdziesiąt-letniemu człowiekowi pozostanie prawdziwego żywota lat... czysto dziesięć... Niedziwno więc, że przy skonaniu ten zrzynek życia, wyda się maluczki, i że umierając człowiek powie sobie: „przeszło życie, jak z bicza trzasł“.
Co najdziwniejsza, iż łatwo mogąc się obrachować z tym skarbem tak nam skąpo udzielonym, tak go jednak nie oszczędzamy, sypiemy i lekceważym, jakbyśmy go mieli do zbytku. Ileż to razy zabijamy czas, trwonimy chwile, obcinamy sobie drogie godziny, a któraż z nich nie mogłaby być płodną?
Trudno to zaprawdę rachmistrzować i rachować zbytecznie, ale nie zawadziłoby pomyśleć, że bardzo wiele jest do zrobienia, a czas niezmiernie krótki, a odpowiedzialność zań nieuchronna, a każdy błąd nie do poprawienia. Przynosim z sobą iskierkę ducha, torebkę nasion wszelakich; pierwszą rozdmuchać potrzeba w płomień jasny, drugie posiać i wypielęgnować do żniwa. Jedni dają zagasnąć ogniowi niebieskiemu, drudzy nasion nie sieją, i połowa nas odchodzi przed Wielkiego Gospodarza z próżnemi rękami i próżną wymówką.
Spojrzawszy na Boży świat i Adamowe dzieci, litość i strach porywa, co to się tu marnuje darów drogich, dusz pięknych i istot hojnie obdarowanych!!
W zamęcie życia, człowiek często nie ma czasu rzucić okiem koło siebie i na siebie, pochwycony wirem leci, nie zdając sobie sprawy z biegu i celu... lecz są chwile, w których przychodzi rozwaga i obraz wielkiej całości staje mu przed oczyma. Naówczas najpocieszniejszym teatrem drewnianych marjonetek wydaje mu się ta nasza ziemia i jej mieszkańcy, i gdyby się płakać nad nią nie chciało, śmiechby pusty ogarnął.

Każdy z nas leci niebardzo wiedząc dokąd i po co, poci się dla dziecinnych, omijając rzeczy najważniejsze, poświęca, krzyżuje, gardłuje dla tego na co drugi patrzy z politowaniem; ten woła ognia, ów wody, ten pali, inny chce gasić, zamęt, wrzawa, szał, a wśród tego część obojętnych ziewa z założonemi rękami. Ten w łeb sobie strzela dla ładnej twarzyczki i błyszczących oczów, które dziesięciu równie się uśmiechały jak jemu, ów strzela sobie w sumienie dla grosza, którego użyć nie potrafi, inny strzela w brata dla chwilowego szału obrażonej miłości własnej... W szalonym pędzie za czemciś wymarzonem rozbijają jedni

  1. Kiedy w końcu 1883 r. zamierzyliśmy wydać zwykły kalendarz, udaliśmy się do ś. p. J. I. Kraszewskiego, prosząc o jakikolwiekbądź artykuł z jego teki. Odpowiedź nie nadchodziła przez parę tygodni, a tymczasem dostarczone nam materyały zmieniły pierwotne zamiary i postanowiliśmy zamiast zwykłego kalendarza wydać kalendarz humorystyczny. Kiedy druk był już w połowie ukończony, otrzymaliśmy niniejszy artykuł od J. I. Kraszewskiego. Ponieważ nie zgadzał się on z treścią humorystyczną kalendarza, zachowaliśmy go w tece i dopiero dziś użytkujemy z niego, drukując w Ananasie kilka artykułów poważniejszych.