Strona:PL JI Kraszewski W hotelach 10.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Emil, czy że był tak usposobiony, czy w istocie piękność sąsiadki była mu tak sympatyczną, zajmował się nią z nadzwyczajną, nadskakującą grzecznością. Udało mu się po kilku próbach milczeniem zbytych, zawiązać rodzaj rozmowy, a pod koniec obiadu żywém już zabawiać sąsiadkę opowiadaniem. Uważałem tylko, że słuchając go roztargniona, zaledwie półsłówkami odpowiadała. Ojciec, który nie wiem jak wciągnięty został, również mówił mało, ale śmiał się jakoś dziwnie i słuchał pilno.
Pan Emil więc dla mnie na ten obiad był straconym, bom mu przeszkadzać nie chciał a że po drugiéj stronie miałem młodego amerykanina, nadzwyczaj oryginalnego ale też nic smacznego nad wyraz, obiad przeszedł na postrzeganiu tylko i studyach fizyognomii.
Po deserze piękna sąsiadka, któréj ojciec podał rękę, wyszła a mój młodzieniec wówczas się do mnie obrócił, naiwnie wielbiąc piękność sąsiadki.
Nie zaprzeczałem jéj ale wyznałem mu, iż ten rodzaj i charakter urody nie zachwyca mnie wcale.
Pan Emil, przeciwnie, unosił się lecz razem mocno był zaintrygowany położeniem towarzyskiém tego ojca i córki. Nie mógł go odgadnąć.
— Ludzie są niewątpliwie bardzo majętni, ale mimo stroju paryzkiego domyślam się, iż musieli długo żyć albo dotąd przemieszkują na prowincyi.
Skończyło się na tém, że znowu blask oczu, piękność rysów, wdzięk całéj postaci uwielbiać zaczął. Był tak tém zajęty, iż o czém inném mówić nie mógł.
Następującego dnia rano wyjechałem z Zürichu, nie mając powrócić tu wcale, albo bardzo nie rychło. Złożyło się jednak, że w niespełna dwa tygodnie znalazłem się znowu w tym samym hotelu, w tym samym pokoju a wieczorem przy tym samym stole.
Byłem pewnym, że tu już z gości, których twarze były mi znane, nie zastanę nikogo; tymczasem w pewném oddaleniu zdumiony spostrzegłem pana Emila, pochylonego najpoufaléj do owéj pięknéj panny, przy któréj ojca nie było.
Panna była w doskonałym humorze, wesoła, śmiała i tak jakoś swobodna, że mi się jeszcze mniéj dystyngowaną wydała niż przedtem. Wyglądała na istotę strasznie wyemancypowaną.
Ale któż to wiedzieć dziś może, gdzie się kończy przyzwoita i naiwna swoboda a zaczyna wyswobodzenie złego tonu i swawoli.
Pan Emil zdala mi się ukłonił; oddałem to pozdrowienie. Przez cały czas obiadu potem w najpoufalszym był stosunku z sąsiadką, co w końcu stało się uderzającém, a po deserze odprowadził ją i w kilka minut dopiero wróciwszy zbliżył się do mnie, gdym pił kawę.
Powinszowałem mu miłéj znajomości. Wzruszył ramionami.
— Rzeczywiście — rzekł — bardzo miła to znajomość i okoliczności tak się złożyły, żeśmy się ciągle spotykali; była nieuniknioną. Codzień widując taką twarzyczkę, niepodobna w końcu pozostać obojętnym.
Młodzieniec był usposobionym do zwierzeń.
— Sam się sobie dziwuję, że mnie tak zająć mogła — odezwał się po chwili — bo w istocie, oprócz nadzwyczaj sympatycznéj piękności, trudno w niéj więcéj coś znaleźć.
Ojciec dziwnie gburowaty i prosty człowiek; mówił mi, że był dawniéj przedsiębiorcą budowli, że się z łaski Hannemana dorobił, ale razem z tém zdradza wielką nieświadomość stosunków, nieokrzesanie.