Strona:PL JI Kraszewski Stara panna.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Łowczanka, widząc go rozweselonym, uśmiechała się.
— Siadaj — rzekła — i nie mówmy o tem, rada jestem żem się pozbyła natręta — bo mnie nudził tak, iż wytrzymać go trudno.!.
— Asińdzka sobie znajdziesz godnego jej kawalera, nie długo czekając — dodał poważnie rejent — bo, że szukać go i wziąć potrzeba, to kwestji nie ulega. Samej jednej tak żyć — nie godzi się; szczęścia asińdzka nie kosztowałaś w życiu, należy jej się ono. — Pismo święte powiada Vae soli...
— A ja to inaczej rozumiem — odparła łowczanka. Na ślubowanie dla mnie zapóźno; panna, co za młodu nie wyszła za mąż, podstarzawszy już myśleć o tem nie powinna. Samą nie jestem.
Widzisz, żem sobie cudzych dzieci gromadkę przybrała, kocham je, jak swoje, wychowuję, w domu nie pusto. Jam sobie pani.
Powiedz że ty mi, czego mam szukać w małżeństwie?
Rejent westchnął.
— A jużciż wszystko to piękne i dobre, ale sakrament małżeństwa...
— Dajże mi pokój z sakramentem — przerwała łowczanka. Powinieneś wiedzieć, że w piśmie i to stoi, że kto się żeni, dobrze czyni, a kto w stanie panieńskim trwa, jeszcze lepiej...
— Prawda, że to tam gdzieś stoi, bodaj u św. Pawła — zamruczał rejent — ale jabym wotował za sakramentem...
— Czy chcesz znowu mnie komu przefrymarczyć? — roześmiała się gospodyni.
Odryga skoczył z krzesła...
— A! — zlituj że się nademną, grzechów mi moich nie wypominaj! Póki życia swatać nie będę, ani chcę słyszeć o żadnem pośrednictwie.
Machnął ręką.
— Powinieneś i na to pamiętać — dodała łowczanka — com ci mówiła dawniej, że dopóki żałobę noszę, do roku sześciu niedziel żadnych projektów nie czynię i o niczem słuchać nie chcę.
Skłonił się rejent, ale chodził zasępiony. Myślał może o łoszaku i o sposobie, jakim go ma restytuować. Tymczasem rozmowa ciągnęła się dalej, de quibusdam aliis. Rejent wiedział dobrze o stanie interesów podczaszyca i przepowiadał, że przyległe, znaczne dobra jego nieuchronnie pójdą sub hastam.
Zachwalał je, jako smaczny kąsek...
Podano obiad; ze zwykłym obrzędem odbyła się ta biesiada, z rezydentami, sierotami, kapelanem, i właśnie od siołu wstawano, gdy zajechała bryczyną sędzina Wędziagolska.
Wpadła do bawialni zadyszana, a zobaczywszy rejenta, zawołała.
— Pewnie p. Odryga już przywiózł nowinę, z którą ja tu do sąsiadeczki spieszyłam?
— Ja? żadnej nie przyniosłem nowiny — rzekł rejent zimno.
— Jakto! nie wiecie nic? — dodała złośliwie, patrząc na łowczankę. — Wszakżeby pani, którą to poniekąd obchodzić może — jeśli się nie mylę, pierwsza być powinna o tem uwiadomiona!!
— Cóż to takiego? — zapytała panna.
— Podczaszyc był przyjacielem sąsiadeczki, przyjeżdżał tu dosyć często... bodaj się zalecał?
Ruszyła ramionami Stratonika...
— A cóż się z nim stało? — spytała.
— Dziś w nocy opuścił strony nasze, osierocił nas, złośliwie się śmiejąc, dodała Wędziagolska.
— Krzyżyk na drogę! — odezwała się łowczanka...
Sędzina zdziwiona była tą obojętnością — wszystkie jej przypuszczenia i rachuby okazywały się błędnemi. Zdawało się jej, że łowczanka, dowiadując się o odjeździe kawalera, przynamniej zemdleje.
— Siadaj kochana sędzino — przerwała gospodyni z zupełną obojętnością. — Za tak dobrą nowinę choć kawą służyć będę... Pozbyliśmy się okrutnego nudziarza...
Rejent stał perplexus — co teraz miał zrobić z dziesięciu oberżniętemi i łoszakiem, których honor mu zatrzymać nie pozwalał?? To mu ochotę do rozmowy odjęło. Wędziagolska zaś, wyszedłszy raz ze zdumienia, w jakie ją obojętność gospodyni wprawiła, a niechcąc okazać, że z tem jednem tu przybyła — wysypała cały swój zapas plotek i wiadomostek, w które obficie była zaopatrzoną. Dziwić się było potrzeba dokładności informacyj, jakie miała pani Wędziagolska, de domo Kmicianka, o podczaszycu, trybie jego życia, ożenieniu jego kamerdynera z jakąś ekonomówną, która była w łaskach wielkich u samego pana i t. d.
— Dalipan! — odezwał się, słuchając tego rejent. Zkąd asani dobrodziejka tę kronikę całą wziąć mogłaś, dla mnie rzecz niepojęta... Nikt o niczem podobnem nie słyszał. Więc chyba i o tem wiedzieć musisz asińdzka, ile długów zostawił — o której godzinie opuścił rezydencję?
— Długów nie liczyłam, choć wiem, że ich dosyć jest — odparła z przekąsem sędzina — ale co się tyczy