Strona:PL JI Kraszewski Stara panna.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czas jakiś upłynął. Po wielkim żalu, nabożeństwach, eksekwjach, płaczu, smutku, panna Stratonika zwolna odzyskiwała ochotę do życia, rzeźwość swą i pracowitość. Poczęła się jak dawniej domem, gospodarstwem, interesami zajmować. Dowiedziano się, że bardzo trafnie ogromne dzierżawy nieboszczyka subarendowała, inwentarze wyprzedawała, a sama zostać chciała przy jednej Mazanówce. Jak kapitałami rozporządziła, o tem nikt nie wiedział, bo nie mówiła rada, lecz, gdy się zbliżały kontrakty dubieńskie i panowie za pieniędzmi strasznie latać poczęli, tak że i do Mazanówki ustawicznie szturmowano, panna odpowiadała wszystkim pretendentom do szkatułki, że już nic nie ma do rozporządzenia.
Proboszcz ks. Tyburcy Pankiewicz, który często bywał w dworze, kapelan bernardyn, kwestarze i inni, co tam po śmierci podkomorzego zaglądali, opowiadali dziwy o tem, jak się panna urządziła u siebie. Naprzód wszyscy dawni rezydenci, kalectwo różne cielesne i duchowe, pozostali w dawnych przywilejach i wisieli przy dworze... Przybyło ich nawet podobno — tylko ci, co, rachując na kobiece rządy, pozwalali sobie brewerij lub wymagań niesłusznych, wnet dostawali odprawę.
Rygor był większy jeszcze jak za podkomorzego, porządek w domu mało się co odmienił.
Za owych czasów, po znaczniejszych domach, moda i zwyczaj był utrzymywać dużo dziewcząt haftarek. Miała ich i podkomorzyna kilka. Panna Stratonika, ograniczywszy ich liczbę, dobrała za to z sąsiedztwa ubogich dziewcząt sześć czy siedem i przyjąwszy do nich starszą panię, wychowywała stanowi ich właściwie.
Sama też część dnia przy nich i z niemi spędzała.
Chodziła w grubej żałobie, a znajdowali wszyscy, że jej ona była bardzo do twarzy. Wyglądała poważnie i tak z pańska, jak gdyby ją był Pan Bóg stworzył do tej fortuny.
Część dnia zajmowała się domem i interesami, wychowanicami swemi, potem szyła w krośnach i czytała dużo...
Innejby taka fortuna łacno głowę zawróciła, ona tak się z nią rychło obyła i spokojnie nią rozporządzała, jakby wcale się zrządzenie losu nie wydało cudownem.
Dawszy jej ledwie wypocząć po smutku i cokolwiek się z nowem położeniem oswoić, zwolna sąsiedzi, zwłaszcza nieżonaci, kawalerowie, i matki z synami najeżdżać ją zaczęli.
Ci, co dawniej ledwie jej głową kiwnąć raczyli, jejmoście, co się nią, bywając u podkomorzynej, posługiwały, — teraz, zmieniwszy ton, nastroiwszy się do czułości wielkiej, wmówić w nią usiłowały, iż zawsze miłowały ją nadzwyczajnie.
Ona to przyjmowała chłodno, ale grzecznie. Kawalerów zaś, co próbowali smalić cholewki, tak odprawiała zimno, jakby ich intencij nie rozumiała i uwierzyć w nie nie mogła.
Chorąży, który między innymi także się submittował i ton przybrał żartobliwy, powrócił z Mazanówki z nosem spuszczonym na kwintę i powiedział siostrze:
— Jej ani w głowie za mąż iść. A jej to do czego?...
I palnął przytem grubjańskiego coś, aż siostra sobie uszy musiała zatknąć.
Zaraz po śmierci podkomorzego, wiadomość o testamencie doszła do podczaszyca. Moroszyński, który do interesów jego był używany, pojechał umyślnie z tem do niego. Owe tysiąc dukatów, które bez obligu pożyczył podczaszyc, dotychczas spłacone nie były. Stały one na rejestrach...
Podczaszyc właśnie był zajęty cebulami hiacyntów, tulipanów i tacetów, które mu z Holandji przysłano, gdy Moroszyński nadjechał. Wszystko, co robił, wykonywając z nadzwyczajnem przejęciem się i powagą a uroczystością, podczaszyc też od cebul do rozmowy nie przeszedł, dopóki pewnego ładu między niemi nie zaprowadził.
Zwrócił się potem do Moroszyńskiego...
— Zmarło się tedy temu biednemu podkomorzemu! — westchnął.
— Wszyscyśmy śmiertelni — rzekł rejent — niech mu światło wiekuiste przyświeca! Ale biedny wcale nie był.
Podczaszyc zaczął się ciekawie przysłuchiwać.
— Któż dziedziczy? — spytał.
— Familji nie miał — rzekł Moroszyński — zapisał wszystko pannie Stratonice...
— Co? co? — przerwał podczaszyc — tej starej pannie?
— Odmłodniała teraz — rozśmiał się Moroszyński — wie pan podczaszyc co jej zostawił?
— Sporo, pewnie sporo — zamruczał gospodarz, spoglądając ku cebulom — Ileż?..
— Ja to najdokładniej wiem, bo mam (tu dobył z kieszeni papierów) specyfikację kapitałów i rachunek inwentarzy.