Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zadajesz mi pani pytanie, na które odpowiedź jest niezmiernie trudna... Nie wiem, czy pani wierzysz w to, że są istoty, które się rodzą z pewną dystynkcyą i mają w sobie coś szlachetniejszego nad inne. Według mnie do tych wybranych należy Korczakowa. Wiadomo, że mąż jéj wziął ją ubożuchną i bez wychowania, ale on i jego przywiązanie uczyniło z niéj istotę wyjątkową! Wprawdzie ani języków ani występowania eleganckiego nie nauczyła się staruszka, ale coś w niéj jest tak czcigodnego, tak szlachetnego, tak miłego...
Czasem godzinami siedzę u nich, rozmowy bywają różne, nigdy nie usłyszałem z jéj ust jednego słowa, któreby raziło czém... wywołało uśmiech, jest skromną i bojaźliwą, ale takt ma nadzwyczajny, zadziwiający. Jestem pewny, że w żadném najświetniejszém towarzystwie, gdyby została zmuszoną w nie wejść, nie raziłaby niczém, umiałaby zastosować się do jego tonu. Szanuję w niéj matronę jakby tych dawnych czasów, o których tradycye tylko pozostały... babki nasze jak ona nie umiały żadnego języka i same zwijały nici na kłębki.. czy też przeciwnie — ale to były wielkiego rozumu i wielkiego serca niewiasty...
Kilka pytań rzuciła jeszcze panna Marcelina i garbusa utwierdziła w tém przekonaniu, że — sprawa pana Stanisława wcale tu zrozpaczoną nie była. P. Salezy ufał w to, że, nie pokazując się, nie ustępując widocznie — potrafi ją popchnąć na tory, któremi dojdzie do szczęśliwego końca.
Brał poniekąd — jak sam powiadał, na kieł. Upłynęło dni kilka. Znaleźli się po obiedzie w pokoju hrabiego Saturnina, który był w dobrym humorze.
Garbus rozpoczął od pochwał i uwielbień dla panny Marceliny.
Ojciec mu wtórował.
— Ma jednę wadę tylko, — wtrącił — to, że za mąż nie wychodzi i trudną jest w wyborze.
Przepraszam cię, kochany hrabio, — zaprzeczył garbus — Patrzę od lat kilku na was, słowo ci daję, że nie miała w czém wybierać, bo jéj się stręczyły same wybiórki.
— Ale! ba!! — zawołał hrabia.
— Dajże mi choć jednego z tych, co tu bywali, po którymby płakać warto było! — spytał garbus.
Hrabia się zamyślił, pomilczał — i nie odpowiedział nic.
— A teraz — dodał garbus — nawet wieczorami, oprócz nas starych, nikogo nie widać.
— Bo młodzieży w ogóle brak — rzekł hrabia.
— Nie — tylko dla tego, że u was się zaczyna młodzież od tych, którzy mają tytuły i sto tysięcy dochodu...
— Ja nie jestem wymagający, — oparł się hr. Saturnin — słowo ci daję. Marcelina ma swobodę zupełną.