Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Powinnaś pani dodawać mu męztwa — odparł garbus. — Szkoda będzie tego człowieka, gdy się zakopie w tém swojém biurze, nie mamy w naszym świecie ludzi do zbytku. Jako rodzina, Korczakowie nikomu nie ustępują, nie winien on, że dziad i ojciec pracowali na to, żeby nic nie miał. Szczęściem dali mu wychowanie. Przez litość i przez dobrą rachubę nie trzeba dopuszczać, aby się zmarnował.
Hrabianka słuchała nie okazując gniewu, owszem z widoczném wpółczuciem.
— Wzywasz pan mnie — odparła śmiejąc się — abym pomagała do uratowania Korczaka od przysypania papierami. Ale, mój drogi panie Salezy... nie zapominaj, że jestem w domu i pod władzą ojca i że nie zawsze mogę... choćbym chciała.
— Przepraszam — zawołał garbus — mam najmocniejsze przekonanie, iż pani zawsze możesz to, czego zechcesz.
Ironiczny uśmieszek przebiegł usta panny Marceliny.
— Nie rozumiemy się — rzekła. — Papa dla mnie jest w istocie niezrównanie dobrym... ale to właśnie zmusza mnie nie nadużywać jego powolności. Kochamy się z nim bardzo, a stosunek nasz dziwny. Ojciec obchodzi się ze mną z ostrożnością, obawą, oszczędzaniem — jakbym była obcą, któréj sobie narazić nie chce, ja też muszę brać wzór z niego i menażować. Nie śmiem zbytnio gospodarować w domu, oglądam się na to, co może mu zrobić przykrość!
— Sądzisz pani, że przygarnięcie łaskawe, ośmielenie Korczaka — odezwał się Salezy — mogłoby hrabiemu być przykrém?
Hrabianka zrobiła minkę dwuznaczną.
— Mnie się zdaje — dodał garbus — i mam pewne podstawy, że hrabia, gdyby raz był przekonany, iż to pani robi przyjemność — nicby nie miał przeciw — obłaskawianiu dziczejącego Korczaka.
Dziwna ta rozmowa, któréj Marcelina nie zdawała się unikać i przedłużała ją, okazując żywe zajęcie, ośmieliła garbusa. Po chwili począł znowu o swoim Stanisławie.
— Ja go kocham jakby mi był najbliższym — odezwał się — a że nie mam rodziny i jestem z natury mojéj wścibskim, że znałem i kochałem ojca jego... tak zacnego człowieka jak syn, — czasem mu dokuczać muszę. Ścigam go aż w jego cichém gniazdku.
Nie przerywała i teraz Marcelina, słuchając z uwagą.
— Nie uwierzy pani — ciągnął daléj — co to za śliczny obrazek ta staruszka, matka jego, nadzwyczaj miła i dobra... skromna... sympatyczna, — z pończoszką przy stoliku, tuż syn, który jéj czyta i bawi ją wieczorami. Przywiązanie jego do niéj, a jéj uwielbienie dla dziecka.
— Pan znasz bliżéj matkę jego? — poczęła hrabianka. — Widziałam ją raz przypadkiem u Wawrowskiéj, ale zobaczywszy mnie, przelękła się i słowa prawie nie rzekłszy uciekła. Jakże ona jest?
Garbus załamał ręce.