Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Było to okrutném samobójstwem, ale dla dziecka matka musiała się poświęcić.
W miarę jak Korczak, zbliżając się do Marceliny, pod urokiem jéj stawał się coraz weselszym, szczęśliwszym, matka smutniała, bo to zmuszało ją do pośpiechu.
Dzień w końcu został umówiony z panem Michałem i Handzią... Staruszka miała wyjść z rana, siąść na wózek na Pradze... i nimby syn powrócił z biura, byłaby już daleko. — Handzia przyrzekała, bijąc się w piersi, iż nie wyda dokąd pojechała pani, ale w duchu miała zamiar ją zdradzić, a domyśléć się było łatwo, że się schroniła do brata.
Wieczora poprzedzającego ten dzień wielkéj ofiary, o mało się nie zdradziła Korczakowa... ale Staś był tak zajęty sobą i Marceliną, że zmiany na twarzy, w głosie matki i łez na oczach jéj nie postrzegł...
Nie przypuszczał podobnego kroku...
Nazajutrz rano staruszka jeszcze w ciemnych sionkach pożegnała go, gdy szedł do biura, a gdy się drzwi za nim zamknęły, zaczęły obie z Handzią tak lamentować i zanosić się od płaczu, że Michał musiał z bryczką zajechać pod dom, aby się nie spóźnił z powrotem.
Ucałowawszy nogi pani, Handzia wróciła obiad gotować, ale nie bardzo się wysilała nań, bo wiedziała, że go Stanisław jeść nie będzie. Zostawszy sama w tém mieszkaniu i ona płakała a modliła się — zaprzysięgając, że jeśli stara nie powróci, ona za służbę podziękuje.
Stanisław o zwykłéj godzinie wpadł, podśpiewując do mieszkania — i — zadziwił się nie spotykając nikogo, bo zwykle matka naprzeciw wychodziła. Handzia z fartuchem przy oczach siedziała w kuchence...
Niespokojny Korczak pobiegł do pokoju matki... nikogo — do jadalnego... nakrycie na jednę osobę!
Coraz niespokojniejszy wpadł do kuchni.
— Gdzie pani?
Handzia wstała powoli z ławki, ocierając oczy — milcząca.
— Cóż to jest? gdzie pani? — powtórzył nagląco Korczak. — Mów...
Milczenie sługi przeraziło go...
— Ja bo — nie wiem... pani wyjechała. Musi być list... ja nie wiem...
— Gdzie list! — krzyknął wylękły Stanisław — gdzie! i biegł do sypialni, przepatrując wszystkie stoły...
W istocie list leżał na stoliczku przy łóżku...
„Mój Staszku drogi! — Niech ci Bóg błogosławi, ja, jakem ci dawno mówiła, muszę się oddalić, bobym była zawadą do szczęścia