Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ani Wawrowska, ani inni zwykli goście, którzy widzieli Marcelinę całemi godzinami rozmawiającą ze Stanisławem poufale, wyróżniającą go widocznie — nie gorszyli się tém wcale, nie upatrywali nic zdrożnego, nic nadzwyczajnego.
Stanisław przynosił książki, dostawał je od hrabianki, całemi wieczorami siedział z nią, rozmawiając — sam nie wiedział o czém, ale mu czas tak upływał, że zawsze prawie, gdy się rozeszli, mnóstwo rzeczy przypominał sobie, których nie pospieszył jéj powiedzieć.
Marcelina była na tych wieczorach do niepoznania zmienioną, weselszą, odmłodzoną, swobodniejszą... Wawrowska też cieszyła się nią i nie zdawała się mieć na sumieniu nic.
Matce — Korczak o tyle tylko się spowiadał z częstych wieczornych wycieczek, iż wiedziała kogo na nich spotykał. Ile razy chciała się dowiedzieć o stanie serca syna, wyślizgał się jéj ogólnikami i zaręczał, że nie ma i nie może mieć żadnych nadziei. Staruszka patrzyła mu w oczy, wzdychała, modliła się i — choć nie wiedziała sama na czém je opierała, karmiła bardzo wielkie, bardzo świetne plany przyszłości.
Wiązała się z niemi w myśli jéj ofiara chętna... ucieczka na wieś do Michała i — zniknięcie zupełne z horyzontu.




Niewidzialnym czynnikiem w całéj téj sprawie sercowéj był poczciwy garbus, p. Salezy. Na pozór nie mięszał się on do niczego, stał sobie na boku, ale w istocie działał bardzo wiele; pilnował, podbudzał, ułatwiał...
Miał zarównie wielką przyjemność w popsuciu i zniszczeniu planów Obdorskiego, jak w dopomożeniu Korczakowi, którym się opiekował.
Oko miał na wszystko.
Z panną Marceliną nigdy ani słowa nie mówił o tém — nie wyzywał ją do zwierzeń, zdawał się nic nie widzieć, ale odgadywał jéj myśli. Stanisławowi téż nie narzucał się na powiernika, ale przychodził zawsze w pomoc, w porę — skutecznie...
Z drugiéj strony zabiegi baronównéj i wszystkich kuzynów i kuzynek Obdorskiego dziwnym sposobem się nie wiodły. Mieli za sobą hrabiego Saturnina, lecz on tak mało mógł, jak oni; — Marcelina im się wziąć nie dawała.
Pan Henryk zaczynał się niecierpliwić.
Parę razy już wnosił przed baronównę kwestyą, czyby nie pora była się oświadczyć, — ale go zakrzyczano, iż témby popsuł wszystko. Spodziewano się z pomocą „królowéj“, — pochlebiając hrabiance, ująć ją i — skłonić, ażeby rączkę swą oddała Obdorskiemu.
— Serca ja nie żądam, — mówił hrabia — i zdaje mi się, że tam go nie ma, dla tego żyć z sobą bardzo dobrze możemy... i być każde