Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miała wyraz wesołości rodziméj, nie wymuszonéj, który się rzadko spotyka u biednych sług naszych.
— Widzi jejmość — odezwała się głosem ochoczym — aha! siódma bije, a u mnie samowar tylko że się nie gotuje. Zaraz zakipi.
Staruszka poruszyła głową.
— Albo to ja ciebie nie znam!... moja Handziu — odparła słodziuchnym, jakimś niemal młodym głosem — byłam o to spokojną. Ależ się tak cicho sprawiała...
— Jejmościunia myśleliście, żem zasnęła! — odparła stara Handzia. — Gdybym się i zdrzemnęła, to u mnie — czuj duch — o swojéj godzinie Anioł Stróż przebudzi.
— Ale co to jest, że pana Stanisława nie ma? — cicho szepnęła, nasłuchując staruszka. Godzina siódma wybiła...
— Pewnie zaraz nadejdzie, bo tego mu zarzucić grzechem-by było, żeby się nie pilnował godziny — mówiła Handzia. Takiego młodego panicza, jak on, ze świecą szukać.
Słuchając Jejmość się uśmiechała.
— O! to prawda! to prawda! — podchwyciła. Pracowity, regularny, porządny... oszczędny — jak żaden.
W tém w końcu kurytarzyka, który wychodził do sieni i na schody, słyszeć się dały kroki i staruszka zwróciła się żywo. — Drzwi się otworzyły, wszedł młody chłopak. Zobaczywszy naprzeciw siebie idącą staruszkę, pospieszył, schwycił ją za rękę i pocałował.
W powitaniu poznać było można matkę i syna, ale powierzchowność przybyłego — innegoby stosunku dozwalała się domyślać.
Pan Stanisław wyglądał na majętnego młodzieńca, tak był ubrany starannie, a twarz miał i rysy pieszczone. Od bucików eleganckich do rękawiczek, wszystko z takiém było dobrane smakiem, tak wytworne, — że chłopak jak laleczka wyglądał.
Twarz, może przypominająca matkę, trochę niewieścio piękna, trochę za ładna, a za mało energii zdradzająca — miała wdzięk uśmiechu i wejrzenia wielki.
Matka, która wykołysała to cacko, mogła się niém pysznić.
Ale ona w swém czepeczku białym, w staréj sukienczynie — wytartéj chustynce — przy tym elegancie mogła być wziętą za sługę.
— Nie spóźniłem się — wesoło zawołał Stanisław.
— Nie!! nie, moje dziecko! zaledwie siódma wybiła — rzekła po cichu stara — a z biura drogi kawałek...
To mówiąc, otworzyła drzwi nie do swojéj ciasnéj izdebki, ale inne, które wprost do bawialnego pokoju czy saloniku prowadziły.
Kontrast między matką a synem, równie wybitnie się powtarzał w porównaniu tego mieszkania p. Stanisława z sypialnią matki.
Salonik był niemal wytwornie umeblowany i świadczył co najmniéj o dostatku, gdy tam widać było ubóztwo.
Bardzo ładne i świeże meble, firanki bogato okna drapujące,