Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z nim będąc, nie pokazuję się w pokoju i do jego przyjaciół i gości nigdy nie wychodzę. Co ja z tém biedy miałam! Gdy przyjdzie ztąd jechać, ja wiem, co za kweres będzie... Ale — cóż? kiedy potrzeba... potrzeba.
Michał wąsa pokręcał.
— Dziwaczysz-bo, moja stara, — rzekł — ta i, psujesz dziecko, mam prawdę powiedziéć! Dalibóg!
— No! mądry będzie, kto Stasia mego zepsuje! — szepnęła staruszka.
Siedzieli tedy i zerwana rozmowa na nowo się nie mogła zawiązać. P. Michał nie spieszył, — siostra się lękała... Naostatek, — spojrzawszy na zegar prosty z wagami, wiszący na ścianie, z cyferblatem ozdobnym bukietem róż, namalowanym u góry, — p. Michał począł się poruszać, jakby miał się żegnać.
Staruszka wstała.
— Michasiu mój — szepnęła — więc jak? co będzie?
— A, co ma być? pogada się z żoną — odparł zafrasowany brat. Jakoś to będzie. Dobrzeby było, żebyście i wy do niéj zjechali, a sami o to zaczepili. Porozumiecie się lepiéj.
Ja — z duszy serca cię przyjmę... byle z tego potém waśń nie wyrosła.
— Chyba mnie nie znasz — dodała stara, ściskając go — ja ustępuję wszystkim... a kłócić się nie umiem. Choćby twoja jak prędką była, gdy nie odpowiem — nie rozjątrzę, ułagodzi się. Widzisz, że ja się nie boję.
Michał niedowierzająco głową potrząsał.
W tém wszedł Stanisław ze swą twarzą jasną i wejrzeniem łagodném, spostrzegł wuja i uściskał go serdecznie. P. Michał chociaż siostrzeńca téż witał z uciechą, ale piękném jego ubraniem i elegancyą był zakłopotany. Po uścisku poufałym cofnął się z uszanowaniem, zajmując odleglejsze nieco stanowisko, a ręce chowając w kieszenie.
— Przecieżeśmy się wuja doczekali — zawołał Staś. Pewnie wcześniéj jadasz, niech mamuńcia każe obiad przyspieszyć.
— Kiedy on z nami jeść nie będzie, bo do domu powracać musi — odezwała się staruszka. Dałam mu przekąskę i czém popić — spieszy do gospodarstwa.
— Jużci, jużci — potwierdził Michał, który próżno chustki szukał po kieszeniach.
Chwilkę téż ledwie jeszcze zabawiwszy, szlachcic się zabrał do wyjazdu, raz jeszcze uścisnął siostrzeńca i przeprowadzony przez matkę Stanisława, wysunął się na ulicę.
— Niechże Michaś pamięta, com mówiła — całując go raz jeszcze, powtórzyła stara.
Wróciwszy do swojéj izdebki, nie znalazła już w niéj syna, który odszedł, mając robotę pilną, i aż do obiadu została z pończoszką