Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przypadkowe odwiedziny tego wieczoru, były obrachowane. Marcelina tylko niczego się domyślać nie mogła, a i hr. Henryk sądził, te Drohostajowi był winien — zapoznanie się bliższe z hrabią...
Przed laty spotykali się już w towarzystwach, potém Obdorski przebywał za granicą, siedział na wsi, mało bywał w Warszawie.
Przypominał się teraz...
Hrabia przywitał go bardzo uprzejmie, panna Marcelina z pewném niedowierzaniem i ciekawością. Pan Salezy nie potrzebował komentarza, aby odgadnąć, co te przypadkowe odwiedziny znaczyć miały.
Znany tylko gospodarzowi, jego córce i trochę panu Salezemu, Korczak znalazł się w pierwszéj chwili po przybyciu hr. Henryka zakłopotanym trochę — został sam, nie wiedział, co począć z sobą i już szedł do drugiego stolika przepatrywać albumy z fotografiami, gdy p. Salezy się nad nim zlitował i zbliżył do niego.
Dla garbusa, który umiał korzystać z każdego słowa, wejrzenia, i z każdego człowieka, rozmowa ze Stanisławem nie była pozbawioną interesu.
Przysiadł się do niego na kanapce.
— No — odezwał się klepiąc go po kolanie, — jakże się tam wam wiedzie w tém mieścisku. Wiesz, że byłem przyjacielem ojca, nie dziw się więc, że mnie obchodzi — jak sobie rady dajesz...
— A cóż! — odparł Stanisław — idzie jakoś pomaleńku. Nie mogę się ani skarżyć zbytnio, ani chwalić. Nie wymagam też od losu, aby mi dawał pieczone gołąbki...
Salezy spojrzał nań bystro i uśmiechnął się.
— Rozsądnie, — rzekł — bardzo rozsądnie. No — i widzę, że masz dobre znajomości, — cieszy mnie, że bywasz w tym domu...
Stanisław skromnie spuścił oczy.
— Winienem to, — odparł cicho — procesowi hrabiego w Izbie naszéj, będącemu na stole... bo sobie przypisać nie mogę...
— Skromność nadzwyczajna — przerwał garbus. — No, być może, iż proces gra w tém pewną rolę, ale i wy sami w salonie wszędzie miłym gościem jesteście.
Stanisław podziękował ukłonem.
— Słuchałeś już choć raz komedyi hrabiego? — zapytał złośliwie nieco Salezy.
— Nie miałem tego szczęścia — odparł Korczak, — ale, przyznaję się, że jestem ciekawy. Że komedyi tych grywać nie chcą i że się po świecie z nich śmieją, nie koniecznie to dowodzi, ażeby złe być miały.
— Ja, który już przypuszczony byłem do lektury — odezwał się garbus — nie powiem także, aby złe były, tylko nie są to komedye, są dyalogi...
Zamilkli chwilę. Rozmowa nie przeszkadzała im spoglądać w drugą stronę salonu, gdzie hrabia Henryk zawiązał żywą jakąś rozprawę z panną Marceliną. Widać było z dumnego wyrazu jéj twarzy,