Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stanisław zarumienił się i zmięszał.
— Pan masz przyjemność mnie dręczyć — odparł żywo. — To się nie godzi.
— Mówię najzupełniéj seryo — dodał, zbliżając się Salezy — i a bon escient... Namyśl się. Mówiąc o swéj roli z panną Marceliną, będziesz miał doskonałą zręczność, odkryć jéj stan swojego serca. Nie bądź-że dzieckiem i tchórzem...
To mówiąc uściskał go.
— Patrz — rzekł — oto tam w kątku stoi twój kapelusz, weź go, wymknij się, ochłodź świeżém powietrzem, rozmów się z matką, a jutro, gdy nieochybnie cię hrabia wezwie — oburącz odwagę i... niech się to szczęśliwie skończy.
Salezy prawie nieprzytomnego Korczaka poprowadził do drzwi, odemknął mu je i wyprawił.




Na gwałt dano komedyą do przepisywania. Stanisław, pomimo nalegań garbusa, ani nazajutrz, ani dni następnych, nie miał odwagi pójść za jego radą.
Jednakże w rozmowach z hrabianką coraz był śmielszym i dziwnie się jéj w oczy wpatrywał, nie znajdując, aby ona mu to za złe miała. Po kilkakroć zdawało się już, że się zdradzi w uniesieniu, — zawsze jednak strwożony musiał umilknąć.
Przed matką o tém wszystkiém nie mówił tak jak nic. Staruszka nie badała go, może się czego i domyślała, bo chodził wzdychając, pogrążony w sobie. Salezy się okrutnie niecierpliwił i burczał...
Nadszedł ten wieczór drugiego czytania.
Nim się wszyscy zebrali, a hrabia poznosił role, usadowił, urządził i dał znak rozpoczęcia, zauważono, że panna Marcelina ze Stanisławem pozostała w salonie i żywą z nim prowadziła rozmowę.
Garbus, nie przeszkadzając jéj, szpiegował... pod koniec — widział, że stanęli oboje, Korczak pochwycił za rękę pannę Marcelinę, drugą przycisnął do piersi... i szeptali coś długo.
— Nareszcie! — szepnął odchodząc.
Na dane hasło, panna Marcelina weszła pierwsza, mocno zarumieniona i poruszona widocznie, ale na czole jéj i w oczach jaśniał spokój i radość tłumiona.
Stanisław, choć wchodząc silił się na to, aby ukryć co się z nim działo, był tak rozpromieniony dziwnie, ośmielony jakiś, wyekzaltowany, jak gdyby z Tytanami zabierał się do niebios szturmować. Wyraz jego twarzy tak się niezmiernie różnił od przyniesionéj skromnéj na pierwsze czytanie, iż niczyjego nie mogło to ujść oka... Prawie z zapałem zabierał się do czytania roli — i gdy koléj na niego przyszła, tak gorąco się wywiązywał z wyrazów włożonych mu w usta, że Saturnin nie miał wyrazów na pochwałę.