Strona:PL JI Kraszewski Przygody Stacha.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzyły... Była chwila, gdy... posądzano ją, że dosyć łaskawém okiem patrzała na Korczaka... rozumiesz... Będzie żenowaną grać z nim??
— Nie widzę tego dotąd — rzekł Salezy, udając naiwnego. — Właśnie i mnie dopiero teraz coś podobnego na myśl przyszło... ale hrabianka nie dopatrzyła się nic.
— Hm! — odparł Saturnin — a Stanisław?
— Ten protestuje przeciwko swéj roli.
— Jakto? on? — krzyknął hrabia.
— Znajduje ją nieprawdopodobną — odpowiedział Salezy.
— Sądziłem, że się nią uradować powinien — dodał hrabia zimno i bystro spojrzał na garbusa.
— Koniec końcem — rzekł po chwili — zdaje mi się, że po uczynieniu małych zmian i poprawek, które mi wskazał poczciwy stary Oho... będziemy musieli czytać razem powtórnie.
Podniósł głos autor tak, aby był słyszanym przez córkę i Stanisława, który na razie nie zaprotestował. Panna Marcelina odwróciła się, popatrzyła i obojętnie odpowiedziała:
— Zapewne, że należałoby czytać raz jeszcze i dobrze rozważyć, czy nasze siły podołają temu...
— Tylko drugą lekturę urządziemy tak — dorzucił hrabia — aby każdy z przyszłych artystów, czytał sam swoje rolę. Zgoda?
Nikt nie sprzeciwił się, nawet Stanisław, który w głowie jednakże szukał sposobu, jakby się można było od gry i teatru uwolnić.
W ciągu wieczora przysunął się do Salezego, dał mu znak, i wyprowadził go do drugiego salonu.
— Cóż pan mówisz na tę komedyą — zawołał, gdy byli sami. — Jak to być może, ażeby panna Marcelina godziła się na granie jéj, a ojciec dawał mi w niej rolę biednego kochanka? Czyż pan nie przewidujesz, jakie to wrażenie uczyni na słuchaczach? do jakich szyderstw i przekąsów da pretekst?
— Proszęż cię, jeżeli hrabia i panna Marcelina nie widzą w tém nic zdrożnego, czyż tybyś miał protestować? — spytał garbus.
— W najlepszym razie będę miał mino kogoś, co już tak jest maleńki, że się na niego zważać nawet nie raczy, bo oczywista analogja położenia — do niego się zastosować nie daje.
— Na to jest tylko jeden sposób — rzekł zimno Salezy.
Stanisław słuchał zniecierpliwiony.
— Jaki?
— Powinieneś się pannie Marcelinie oświadczyć wprzód, nim teatr grać będziecie.
— Bolesne żarty! — zawołał Korczak, odstępując niemal obrażony.
— Niepojęta ślepota — rzekł zimno garbus. — Że téż ty tego nie chcesz zrozumiéć, iż panna, która nie protestuje przeciwko takiéj komedyi, mówi ci wyraźnie, iż możesz i powinieneś się jéj oświadczyć.