Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mowi ubiegł szybkiemi krokami, nie mogąc się jeszcze opamiętać... co się z nim stało.
W istocie — nic nadzwyczajnego... a mimo to Żabiec doznał takiego wrażenia, jakby w życiu jego ważna, rozstrzygająca chwila nadeszła...
O rodzaju życia, jakie w Warszawie prowadził Żabiec, mówiliśmy już. — Ocierając się o mnóstwo różnego rodzaju ludzi, stał się dla wielu potrzebnym.
Wygodnie z nim było. Wesół, dowcipny, uczynny chętnie, doskonale rozumiejący się na urządzaniu wszelkiej biby, śniadań, objadów, partyjek, przy kartach nie kłótliwy, pieniędzy własnych nie oszczędzający i nie potrzebujący ich zwykle od drugich — był pomocnikiem, doradcą, przyjacielem nieocenionym. Rzadko się też co bez niego obeszło. Wiedziano, że gdzie nie ma Aurelego, tam wesołości nie będzie, czegoś zabraknie, coś się nie uda. Dotąd, nie mając nic do czynienia, nigdy w takich razach nie odmawiał, ale warunkiem było, że obejmował komendę w takim razie i grał despotycznie rolę gospodarza, a kieszeni jego nie oszczędzał. Ale cóż było robić, kiedy wiedziano, że często z własnej dokładał, gdy mu się kto sprzeciwił.
Było dotąd we zwyczaju przybiedz na Mokotowską ulicę, albo wyszukać z drzwi Aurelego i rzucić mu się na szyję.
— Kochany, daję wieczorek... — zmiłuj się — urządź, bez ciebie nie dam rady!