Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! a! flaszeczka! przerwał Rzepski, to pewnie ta, co ją zawsze w kamizelce nosi. — Lekarstwo!
Salomea ramionami poruszyła niecierpliwie...
— Gdzie zaś — trucizna! — odparła.
Rzepski się zmarszczył — nie odpowiedział nic. Czoło mu się pofałdowało...
— Co on sobie myśli? — dodała nie odbierając odpowiedzi.
Wtem Rzepski rzucił miotełkę na komodę i siadł podpierając się na ręku...
— Ja pannie mówiłem — rzekł. Tyle lat z nim jestem, zrozumieć tego człowieka nie mogę. Dziś zdaje się już desperat ostatni, a nazajutrz śpiewa wesoły, drwi, drugich do zabawy zachęca... jakby był najszczęśliwszy.
— Ależ to tak zawsze nie może być — przerwała stara panna — to się musi źle skończyć. Nie myśli nic, nie robi nic... w końcu się przebierze konceptów, i...
— Ja zawczasu to wiem, że gdzieś pod kościołem przyjdzie siąść — odparł Rzepski — ale kiedy na to rady nie ma? Jużci, że go rozumu uczyć nie mogę.
— Dla czego? — podchwyciła panna.
— Bo on go ma więcej niż ja — ale użyć nie chce. Taki człowiek — począł Rzepski.
Panna Salomea westchnęła...
— Taki człowiek — odezwała się, mógłby z