Strona:PL JI Kraszewski Nad przepaścią.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale, jak ono jest to jest, nie zapominaj waćpan o mnie i nie wyrzekaj się mnie — proszę.
Swobodnie oddéchając wyszedł od ciotki pan Aureli — ale — nie bez pewnego uczucia doznanego zawodu.
Opieka Winnickiej była mu uciążliwą — to prawda, ale dowodziła interesowania się, była opieką. Uwolniony pan Aureli — widział się zarazem opuszczonym. Na Winnickę już wcale rachować nie mógł.
Nie umiał pogodzić uczuć, które się w nim rozbudziły — rad był zarazem i gniewał się... gdyby go przymusiła do stanowczego kroku, byłby może stękał, ale miałby jakąś nadzieję, teraz — nie było żadnej.
Aby się rozerwać, poszedł do nieco zaniedbanych przyjaciół i znajomych, usiłując być wesół; odwidził Barszewskiego, który siedział w domu z fluksją i czekał na pieniądze ze wsi. Korjatowski był mocno zajęty... Złota młodzież trochę w rozsypce...
O hrabinie Eleonorze, ostrożnie chodząc na zwiady, niewiele mógł wiadomości zebrać. — Smierć matki poprawiała nieco jej interesa, bo brała po niej spadek, który dotąd skrzętnie w rękach swych trzymała stara, zgryźliwa, niespokojna kobieta... O mężu mówiono, że już z Meranu na pewno powrócić nie mógł... — był skazanym.
Po pogrzebie matki, hrabina miała wyjechać z synkiem na wieś, nie wiedziano czy i kiedy powróci...